– Napisał pan razem z Małgorzatą Szcześniak książkę „Trudne związki”. Co jest jej głównym tematem?
– Trudne związki międzyludzkie. Chodzi o bliskie związki, takie od serca. I teza tej książki jest taka, że związki są dla nas zawsze wyzwaniem. Ujawniają się w nich różne nasze niepozałatwiane sprawy z dzieciństwa, czyli deficyty, niedobory, fałszywe przekonania o sobie, o związkach czy płci przeciwnej. Z tego powodu są one trudne i stanowią okazję do osobistego wzrostu. A ten jest zawsze trudny.
– Pan lansuje tezę, że nasze życie polega na tym, że cały czas dążymy do rozwoju, czyli także wyrównania tych nabytych w dzieciństwie deficytów. Czy dobrze zrozumiałam?
– Tak. Związki są dobrą okazją, aby sobie te deficyty zidentyfikować, a potem zrozumieć ich źródło, cofając się do okresu dzieciństwa i dorastania. Czyli przypomnieć sobie, co nam wtedy nawkładano do głowy.
– Poproszę o przykład.
– Najogólniej rzecz biorąc, większość z nas wychodzi z dzieciństwa z którymś z trzech deficytów, jeśli chodzi o zaspokajanie ważnych potrzeb rozwojowych, czyli: niedoborem poczucia bezpieczeństwa, niedoborem poczucia przyjemności oraz niedoborem znaczenia i uznania.
– A miłość?
– Miłość jest jakby w tle tego wszystkiego. Jeśli rodzice kochają swoje dzieci, to ze względu na własne niedobory, jeśli sobie ich nie uświadomią, będą powtarzać to samo, co ich spotkało w dzieciństwie. Chociaż świadomie będą deklarować, że właśnie tego nie chcą robić…
Subskrybuj