Kamil Maćkowiak w swoim teatrze może robić wszystko, nawet to, czego sam do końca nie potrafi, ale lubi, czyli śpiewać. Zanim jednak ponarzekam na spektakl, to najpierw pochwalę. Brawa za wybór piosenek. Dobór repertuaru jest świetny, bo widz bombardowany jest fantastycznymi piosenkami z repertuaru Anny Jantar, Ewy Demarczyk, Magdy Umer, Seweryna Krajewskiego, Andrzeja Zauchy, Zbigniewa Wodeckiego, Gilberta Bécaud i wielu innych.
Na plus trzeba zaliczyć także kostiumy (autor Maria Balcerek), które przypomniały widzom, jak fajna moda panowała w latach 70. Broni się także pomysłowa scenografia (autor Waldemar Zawodziński), czyli peron kolejowy, miejsce rozstań i powitań kochanków. Świetnym elementem tej kompozycji jest saturator z czasów PRL, z którego serwowano wodę gazowaną z sokiem.
Piosenki o miłości, woda z sokiem, kwieciste kostiumy – to wszystko mogłoby nas przekonać do widowiska, gdyby nie wykonanie. Niestety, tu jest gorzej. Na cztery osoby śpiewające w zasadzie śpiewa tylko jedna (Iza Połońska). W kilku piosenkach broni się jeszcze druga wokalistka Agnieszka Skrzypczak, ale jej wykonania na ogół nie porywają. Kompletnie nie przekonuje do siebie za to Maciej Wysocki, który jest najsłabszy w tym zestawie.
Widać, że Kamil Maćkowiak tak bardzo chce śpiewać i sprawia mu to frajdę, że jest to wręcz słodkie i trudno go krytykować. Na szczęście artysta ma dystans do siebie i sam ironicznie wypowiada się na ten temat.
Maćkowiak podniósł poprzeczkę swojego teatru bardzo wysoko. W mojej opinii jest absolutnym zjawiskiem i łódzkim dobrem, takim jak Piotrkowska czy pałac Biedermanna, gdy więc oglądamy przygotowaną przez jego teatr składankę hitów, będących na poziomie karaoke z domu kultury, to jest nam najzwyczajniej przykro.
Bo przyzwyczailiśmy się, że Maćkowiak nas uczy, wychowuje, wstrząsa nami, wbija nas w fotel, bije słowami po mordzie. Rozumiemy, że idol chce odpocząć od ciężkich spektakli, że chce być już zdjęty z krzyża Divy, chce teraz lekko i dla wszystkich. I jest lekko oraz słodko, że można dostać cukrzycy, tylko że takie składanki dwadzieścia lat temu robił Teatr Buffo Janusza Józefowicza i robił to lepiej.
Z Buffo wyszli prawdziwi wokaliści, tacy jak Edyta Górniak, Robert Janowski i Doda. Bo Józefowicz miał talent do wyłapywania głosów i osobowości i nie zatrudniał znajomych. A w „Piosenkach o miłości” teatru Maćkowiaka najlepiej wypada saturator. Bo nie śpiewa.