Żyjemy na ziemi, na której hitlerowcy wymordowali miliony Żydów. Naszych „starszych braci w wierze”, którzy żyli tu od ponad pięciuset lat i współtworzyli z nami to państwo i ten kraj. Bycie antysemitą w Polsce po tym, co ludziom zgotował Holocaust, to nie jest jakiś pogląd polityczny czy koncepcja kulturowa, to czysta głupota z niewiedzy albo zło z cynicznego wyrachowania. Bo się politycznie opłaca. I jak mawiał Karol Wojtyła, aktor, dramaturg i papież, antysemityzm to po prostu „grzech”.
Tak, bardzo łatwo w bieżącej gorączce politycznej zapomnieć o historii. O tym, gdzie żyjemy, przypomnieć nam może świetny spektakl Krzysztofa Warlikowskiego w Teatrze Nowym w Warszawie. To spektakl, który miał premierę kilka lat temu, ale ciągle jest grany przy pełnych salach. Uznany za jedno z najlepszych przedstawień w historii polskiego teatru.
Zasługa to przede wszystkim reżysera i świetnych aktorów, bowiem gwiazd w obsadzie nie brakuje, od Magdaleny Cieleckiej po Maję Ostaszewską, od Andrzeja Chyry po Jacka Poniedziałka. Ale też zasługa samej historii, która jest wstrząsająca, tragiczna, smutna, prawdziwa i gorzka do bólu, ale bywa też zabawna jak ludzki los, który miota się od tragedii do komedii.
Spektakl powstał z inspiracji dziełem Homera o Odysie, który po wojnie trojańskiej nie może wrócić do domu, oraz na podstawie powieści Hanny Krall „Król kier znów na wylocie” i „Powieści dla Hollywoodu” opowiadających o ludziach, którzy na skutek dziwnego zrządzenia losu przeżyli Zagładę. Wszyscy inni skończyli swą podróż w piecach gazowych, a im się udało nie tylko przeżyć, lecz także odnaleźć. To opisana przez Krall historia Izoldy i Szajka, prawdziwych ludzi, nie żadnych bogów czy herosów, ale jednocześnie ludzi niezwykłych. Drobna Izolda nie jest herosem, ale jednocześnie nim jest. Herosem przetrwania.
Izolda i Szajek tyle razy unikali śmierci, uciekali z getta, uciekali z Pawiaka, tyle razy mogli umrzeć, a tyle razy udało im się jednak w ostatnim momencie kogoś przekupić, by móc żyć dalej. Losy niewiarygodne, jak losy Odysa, pełne pułapek, przygód, tragedii.
Jest ten spektakl też o zgodzie na terror i cichym przyzwoleniu na zło, na które dla świętego spokoju lub dla parszywej kariery się godzimy. O tym, że nawet wybitny filozof niemiecki Martin Heidegger (w spektaklu świetnie grany przez Andrzeja Chyrę) miał romans z faszystami, a potem musiał się tłumaczyć żydowskiej koleżance po fachu.
Romans z faszystami zawsze kończy się źle, o czym dowie się nie tylko mądry i uczony filozof. Wyborcy też mogą się dowiedzieć, byle nie było już za późno.