R E K L A M A
R E K L A M A

Kupą, mości panowie. Fragment książki KAMILA JANICKIEGO „Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty” (VIII)

Obowiązek obrony ojczyzny przez szlachtę znajdował wyraz w instytucji nazywanej pospolitym ruszeniem. Nie była ona polskim unikatem, przynajmniej nie pierwotnie. W średniowieczu zupełnie powszechnie panował model, w myśl którego każdy właściciel ziemski miał obowiązek na własny koszt stawiać się osobiście na wyprawach zbrojnych, zwykle wraz z niewielkim oddziałem, pocztem.

Rys. Tomasz Wilczkiewicz

Była to podstawa całej sztuki wojennej przez kilka stuleci. O ile jednak zwoływanie rycerstwa do walki z wrogiem zdawało sprawdzian w wiekach XII czy XIII, o tyle u schyłku epoki uchodziło już za rozwiązanie archaiczne.

Jak komentował profesor Jarema Maciszewski, w XV stuleciu „rycerstwo w całej Europie zeszło z pól bitewnych”, zastępowane przez armie złożone z płatnych żołnierzy zaciężnych. Ci też byli często szlachcicami, ale nie wysyłanymi do boju z doskoku, w ramach powszechnego nakazu, lecz bijącymi się z własnej woli. Słowem – byli zawodowcami, dla których wojaczka stanowiła karierę. W nowym systemie za obowiązek ogółu szlachty osiadłej uważano nie osobiste stawiennictwo z koniem i bronią w miejscu zbiórki, ale opłacanie podatków potrzebnych do werbunku wojska. Armie nowożytne w efekcie często były mniej liczne, lecz o wiele lepiej wyszkolone, uzbrojone i zdyscyplinowane – przynajmniej jeśli mowa o dyscyplinie w trakcie bitwy.

Niknąca wartość

tak zwanych wypraw powszechnych, expeditio generali, wyszła w Polsce na jaw równie wcześnie, co w krajach ościennych. Była już mowa o kamieniu węgielnym Rzeczpospolitej szlacheckiej – przywileju z roku 1454, wymuszonym nie gdzie indziej, a w obozie pospolitego ruszenia, gdy zebrani zagrozili, że bez walnych ustępstw króla nie przystąpią do walki z Krzyżakami. Wypada uzupełnić drugą część tej historii. Przywilej cerekwicki został wydany 15 września. Trzy dni później armia polska, złożona w zdecydowanej większości z mas szlacheckich, przystąpiła do bitwy ze słabszym liczebnie wojskiem zakonnym. Po stronie polskiej było 16 tysięcy jazdy i przynajmniej kilkuset żołnierzy piechoty. Po stronie krzyżackiej – jakieś 15 tysięcy wszystkich zbrojnych. Była to jednak armia zawodowa. Siły polskie dały się oflankować, niewyćwiczeni szlachcice łatwo wpadli w panikę i rzucili się do ucieczki. Wobec powszechnej rejterady także król był zmuszony uchodzić z pola bitwy. Zginęło co najmniej 3 tysiące osób, w tym kilku naczelnych dowódców, trzystu rycerzy dostało się do niewoli. Dla porównania wojsko zakonne straciło tylko stu żołnierzy. Jak podkreślał najlepszy badacz tematu, profesor Marian Biskup, równie straszna klęska nie zdarzyła się nigdy wcześniej w burzliwych dziejach relacji polsko-krzyżackich. Po bitwie ani jednak nie odwołano przywilejów, na które szlachta nie zdołała przecież zapracować orężem, ani nawet nie wprowadzono radykalnych reform zbrojnych.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2024-10-27

Kamil Janicki