Twórcy premierowego przedstawienia w Teatrze Nowym w Łodzi przekonują nas, że żyjemy w dyktaturze szczęścia narzuconej przez popkulturę i media. Aby osiągnąć sukces i przetrwać bezboleśnie w dzisiejszej rzeczywistości, musimy się uśmiechać i być zadowoleni z życia jak emeryt, któremu wstawili nowe zęby na koszt PZU.
Nowa sztuka Michała Pabiana, autora, który dał się poznać jako penetrator zakamarków psychiki współczesnego człowieka, zestresowanego, niepewnego jutra i przepełnionego stanami depresji, wyszydza bezlitośnie cały ten cyrk supernowoczesnych klinik, w których mamy stać się lepsi i w których gwarantują pacjentom świetne życie i permanentny dobrobyt.
Widz trafia w sam środek takiego wypranego z wątpliwości i posępnych myśli miejsca. Geniusz samorozwoju i duchowego szczęścia oraz jego samozadowoleni pomocnicy uczą pacjentów, jak się uśmiechać i zgubić bagaż niedopasowania do szczęśliwej rzeczywistości.
Ta zjadliwa satyra na współczesność, w której od telewizji śniadaniowej po konferencje prasowe ministerstw uczą nas bycia szczęśliwymi, zapowiadała się na coś w rodzaju nowego „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya. Niestety, po kilku brawurowo zagranych przez aktorów scenach przedstawienie gubi się w gąszczu paplaniny i wewnętrznych monologów, akcja pruje się jak stare gacie, a widz ma wrażenie, że uczestniczy w czymś okropnie nudnym i jałowym jak pusta butelka po piwie.
Zespół aktorski zdaje egzamin i z temperamentem godnym lepszej sztuki gra z zaangażowaniem w tym arcymęczącym spektaklu. Gdyby istniał Festiwal Tematów Spartolonych, sztuka Michała Pabiana mogłaby zająć w nim pierwsze miejsce. Niestety, ten eksperyment Teatr Nowy (znany przecież z prowokacyjnych i udanych spektakli) może zapisać sobie w rubryce „widowiskowa, ambitna klapa”.
Świetny pomysł na kpiny z trenerów szczęścia, którzy mnożą się w naszej rzeczywistości bardziej niż komary w upalne lato, został przy okazji tego przedstawienia koncertowo położony.
Akcja absolutnie nie wciąga, bo jej praktycznie nie ma, widzowie walczą heroicznie z silnym znużeniem, przedstawienie rozsypuje się jak domek z kart, a na brawa zasługują jedynie minimalistyczna scenografia, muzyka i kilku aktorów, których widz z przyjemnością zobaczyłby w czymkolwiek bardziej strawnym. Niestety, autor dzieła i reżyser nie dają im na to szansy.