Niekiedy dzięki talentowi autora jakiejś biografii pozostaje ona zrozumiała dla następnego pokolenia, ale sprawdza się jednak prawidłowość, by każda generacja usłyszała tę biografię w swoim języku i odczytała we własnym paradygmacie znaczeń i emocji.
W przypadku ostatniej biografii Antoniego Słonimskiego powyższa zasada potwierdza się w pełni. Napisała ją utalentowana autorka, zaś jej opowieść o życiu i twórczości poety, powieściopisarza, dramaturga i felietonisty wypełnia potencjalne potrzeby czytelnika milenialsa, który – tego jestem pewien – nie ma żadnego pojęcia o dwudziestoleciu wojennym, endecji i sanacji, nie zna polskich grzechów głównych, które uczyniły II Rzeczpospolitą słabą, nie zna też postaci tamtej historii, a – mówiąc krótko – nie ma niemal żadnego pojęcia o pierwszej połowie XX wieku.
Biografka Słonimskiego, która rozumie czasy i potrafi o nich opowiadać, maluje z werwą opowieść o postaci nowoczesnej, pełnej talentów i w pełni rozumiejącej dramatyzm epoki, w której przyszło jej żyć. Epoki rozpiętej emocjonalnie między „radością z odzyskanego śmietnika”, jak chciał Kaden-Bandrowski, a poczuciem twórczej wolności wyrażanej w słowie, myśli i uczynku. Aliści Słonimski i jego skamandrycki krąg nie byli stowarzyszeniem beztroskich poetów oderwanych od realiów. Przeżyciem pokoleniowym było dla nich zabójstwo prezydenta Narutowicza, tragedia ukazująca, że ledwie co odzyskana i niepodległa Polska będzie żmijowiskiem, któremu będzie trzeba stawić opór. Partyjniactwu, szowinizmowi, obskurantyzmowi, antysemityzmowi… Słonimski był fighterem, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, z pierwszej linii. Jako zabójczej broni używa wierszy.
Subskrybuj