Z informacji medialnych wiadomo było, że nie miał on zbytniej ochoty na spotkanie i pogaduchę o czymkolwiek z posłami, których osobiście nie zna, nie poważa – do których ma stosunek ambiwalentny. Wyrazy owej niechęci do spowiadania się przed śledczymi Piotruś nie omieszkał zaznaczyć podczas wygłaszania wstępnego oświadczenia. Członkowie komisji, bez większych emocji, z dużą dawką wyrozumiałości i pobłażliwości, wysłuchali, co miał im do powiedzenia nadęty, pyszałkowaty arogant. Po czym niezwłocznie przystąpili do zadawania Piotrusiowi prostych, konkretnych pytań!
I tu pojawiły się schody! Pewny siebie i swoich racji Pogonowski słabiuśko radził sobie z odpowiedzią na nie. Miał duży problem z krótkim, sensownym sformułowaniem i przekazem myśli. Mówił dużo, ale nie na temat. Szybko tracił rezon, a dociskany przez komisarzy zaczynał żartować, szydzić i kpić! Generalnie wszystko bagatelizował! Często zasłaniał się brakiem pamięci, klauzulą tajności! Gdyby Pogonowski był starym ćwokiem, burakiem z intelektu i aparycji, partyjnym przygłupem padającym prezesowi do nóżek, można byłoby machnąć ręką, ale nie jest! Tu mamy do czynienia z człowiekiem sukcesu. Rzutkim, przemądrzałym pięćdziesięciolatkiem, pułkownikiem Wojska Polskiego, szefem służb specjalnych mającym dostęp do ściśle tajnych dokumentów, profesorem nauk prawnych, nauczycielem akademickim, członkiem zarządu NBP. I taki KTOŚ, nie bacząc na złożoną przysięgę, mówi, że o istnieniu Pegasusa dowiedział się z mediów! Gdy słyszy się coś takiego, palec wskazujący automatycznie wędruje w kierunku czoła, by się w nie popukać!
Szkoda, że Piotruś nie powiedział, że Pegasus sam się zakupił, sam się zainstalował i inwigilował posłów opozycji! Wyborcy PiS z pewnością by w to uwierzyli!