Przed jego publikacją odwiedziłem rodzinę Kazimierza Motyla. Roztrzęsione żona i matka przyjęły mnie w okazałym domu położonym na peryferiach Piotrkowa Trybunalskiego. Małżonka zaginionego poinformowała, że mąż zniknął 15 września 1991 r., a jeszcze tego dnia w południe dzwonił do domu. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń.
Rano pan Kazimierz przygotowywał dzieci do szkoły. Nawet sprawdzał, czy odrobiły lekcje – twierdziła małżonka. Około godz. 10 zadzwonił jego dyrektor, wzywając go pilnie do firmy w Łodzi. Jak zaznaczył ojciec zaginionego, takie sytuacje były na porządku dziennym. Kazimierz pracował jako kierowca w firmie Tour Piko, zajmującej się wycieczkami zagranicznymi, tłumaczeniami oraz szkoleniem kierowców. Ściągnął go tam w lutym tego roku dyrektor tej firmy, z którym wcześniej pracowali w przedsiębiorstwie komunikacyjnym w Piotrkowie Trybunalskim.
Kazimierz Motyl opuścił Piotrków Trybunalski 15 września między godz. 10 a 12 – tak przed laty informował aspirant Dariusz Wójtowicz z Komendy Rejonowej Policji, który prowadził sprawę zaginięcia. Ostatnią osobą, która widziała Motyla w firmie Tour Piko w Łodzi – około godz. 17 – była sprzątaczka. Jednak podczas przesłuchania nie potrafiła stwierdzić, czy wyjechał samochodem, czy ktoś go zabrał. Ślad się urywa…
Żona Kazimierza Motyla zgłosiła jego zaginięcie na policji dopiero dwa tygodnie po 15 września. Wyjaśniła, że zdarzało się, iż mąż dłużej nie wracał do domu, wyjeżdżał np. do Niemiec lub byłego ZSRR. Zapytana o możliwe problemy męża powiedziała, że jak w każdym małżeństwie miewali lepsze i gorsze dni, lecz zapewniła, że był dobrym człowiekiem.
Motylowie byli 14 lat po ślubie, mieli dwóch synów w wieku 8 i 13 lat. Żona nie widziała żadnych powodów, dla których mąż mógłby zniknąć. Gdy zapytałem o możliwe długi czy rozliczenia, stanowczo zaprzeczyła. Aspirant Wójtowicz zasugerował, że sprawa może dotyczyć rozliczeń. Komenda Rejonowa Policji Łódź-Widzew prowadziła wówczas dochodzenie w sprawie przywłaszczenia mercedesa 300 na szkodę Rosjanina Andreja O., również kierowcy z firmy Tour Piko, a Motyl miał rzekomo brać w tym udział.
Kiedy dotarłem do firmy Tour Piko w Łodzi, mieszczącej się w Hotelu Robotniczym Przedsiębiorstwa Budownictwa Komunalnego, zastałem zamknięte drzwi. Kierownik hotelu poinformował mnie, że firma przestała istnieć – zniknął dyrektor i cały personel. Czasami pojawiał się tylko rosyjski kierowca Andrej. Szef hotelu dodał, że zaginiony miał podobno ukraść mercedesa należącego do Andreja. Zastanawiał się jednak, jak to możliwe, skoro tablice rejestracyjne tego auta pozostały w pokoju Rosjanina.
Gdy próbowałem dowiedzieć się więcej, kierownik stwierdził: „Nie wiadomo, co jest prawdą, a co fałszem. Najgorsze, że Tour Piko miało powiązania z Rosjanami. Wolałbym o tym nie mówić, po prostu się boję”.
Firma Tour Piko zdobyła medialny rozgłos latem, gdy podczas organizacji wycieczki na Krym oszukała 30-osobowę grupę, która miała wypoczywać w tamtejszym kurorcie. Jak wspominał jeden z uczestników, na miejscu okazało się, że lokalne biuro w ogóle nie zna polskiej firmy. Wczasowicze za własne pieniądze musieli zorganizować sobie wypoczynek. Dyrektor – pan T. – zapadł się pod ziemię.
Nie było jasne, czy zaginięcie Kazimierza Motyla miało związek z upadkiem firmy Tour Piko i ukrywaniem się jej dyrektora. Trzy tygodnie po zniknięciu w domu Motyla pojawił się Rosjanin Andrej, który zapytał jego żonę, czy Kazimierz wrócił. Gdy próbowała dowiedzieć się czegoś więcej, „gość” ostrzegł, że jeśli za bardzo będzie się interesowała sprawą, mafia zrobi porządek z rodziną. Żona Motyla twierdziła, że Kazimierz otrzymał mercedesa od Andreja. Matka Motyla była przekonana, że syna zabili Rosjanie, natomiast ojciec sądził, że w sprawę zamieszany był dyrektor Tour Piko, który nagle wyciągnął Kazimierza z domu. „Przygotowani jesteśmy z synami na najgorsze” – powiedziała mi na pożegnanie żona zaginionego.
Pół roku po zaginięciu Kazimierz Motyl niespodziewanie powrócił do domu – cały i zdrowy. Co się wydarzyło podczas tych sześciu miesięcy? Gdzie przebywał? Czy komuś udało się go zastraszyć, a może uciekał przed oprawcami? Pozostanie to tajemnicą rodziny. Może i w tej sprawie krył się wątek kryminalny, ale niczego takiego nie udało mi się potwierdzić. W publikacji zmieniłem nazwisko Kazimierza, jego rodziny oraz nazwę firmy w Łodzi, w której pracował.