Nie oszukujmy się, dla premiera Indii wizyta w Warszawie była dodatkiem do ważniejszej wizyty w Kijowie. Tak się jednak składa, że ze względów bezpieczeństwa w Kijowie nie da się wylądować bezpośrednio. Najkrótsza trasa wiedzie tam przez Rzeszów, gdzie oficjele (robił tak wcześniej np. Joe Biden) muszą się przesiadać do pociągu. Sama przesiadka na terenie Rzeczypospolitej mogłaby być odebrana jako afront przez polskie władze, w związku z tym premier Modi wylądował od razu w Warszawie. Dzięki temu zrządzeniu losu relacje między naszymi krajami się polepszyły.
Do tej pory Indie widziane z nadwiślańskiej perspektywy nie były ważnym partnerem zagranicznym. W Azji największą uwagę zwracaliśmy na Chiny, ze względu na ich nową pozycję międzynarodową i siłę gospodarki, czy Koreę Południową, z którą wielokrotnie dobijaliśmy targów, choćby w przemyśle zbrojeniowym. Na polskiej – nieco wybrakowanej – mapie Azji tradycyjnie ważnymi punktami były jeszcze Turcja i Japonia, w których interesie od zawsze jest słaba Rosja. Indie to zupełnie inna para kaloszy. Znajdujący się ponad 6000 kilometrów na południowy wschód od Polski subkontynent wydawał się w ostatnich dziesięcioleciach głównie zajęty sobą (lub Pakistanem) i nie wtrącał się w globalną grę między Chinami i USA.
To jednak już przeszłość. W ostatnim czasie Indie stały się nie tylko najludniejszym krajem świata (Hindusów jest już 1,4 mld!), ale też gospodarka tego kraju mocno przyspieszyła i wkrótce wyprzedzi Niemcy. Ponadto rząd w Nowym Delhi, choć należy do grupy państw BRICS (zrzeszających m.in. Iran, Brazylię oraz Chiny), to coraz bardziej uniezależnia się od innych mocarstw. Za przykład takiego procesu mogą posłużyć relacje z Rosją. Co prawda premier Modi jeszcze niedawno ściskał się z Władimirem Putinem, ale Hindusi odchodzą od kupowania rosyjskiego sprzętu wojskowego. Podobno jest szansa, aby nasi inżynierowie w przyszłości wspólnie ulepszali poradziecką broń, tak aby był z niej jakiś pożytek na XXI-wiecznym polu walki.
Tematy militarne zdominowały wizytę premiera Modiego w Warszawie i trudno się temu dziwić, ale korzyści ze współpracy polsko-indyjskiej może być znacznie więcej. Nie jest tajemnicą, że Polska stoi u progu katastrofy demograficznej. Jeśli więc nie chcemy niekontrolowanej migracji z Bliskiego Wschodu, to może warto byłoby spojrzeć łaskawszym okiem na przybyszów z Indii? Hindusi doskonale odnajdują się w zachodnich społeczeństwach i z powodzeniem robią kariery (głównie w branży IT i gastronomii). Wydają się zdeterminowani jak bohaterowie „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta. Tak jakby pustki wypełniające ich kieszenie miały wystarczyć do „założenia wielkiej fabryki”.