Czy jest zuchwalstwem, że tu jesteśmy, czy jakąś progresją zlatynizowanej egzystencji? Existere! Ex – „na zewnątrz”, istere – „zostawać, znajdować się, być”. No nie, życie to nie problem do rozwiązania, to rzeczywistość, której należy doświadczyć, dlatego tu jesteśmy. Przepłynęliśmy cieśninę Drake’a, wody „ryczących czterdziestek”, „wyjących pięćdziesiątek”, strefy subantarktycznej, a teraz – 60. równoleżnik, wyznaczający granice Antarktyki, części świata, do którego należy Antarktyda, cel naszej wyprawy, nasza Terra Australis Incognita.
Jesteśmy na Oceanie Południowym, otaczającym Antarktydę. Łączy trzy z pięciu oceanów jednego Oceanu Światowego – Atlantycki, Spokojny i Indyjski (piąty, Arktyczny, rozciąga się wokół bieguna północnego). Za burtą kobaltowa otchłań wzburzonej wody. W jakimś sensie jest zwierciadłem naszej otchłani, w jakiej każdy faluje w swej pierwotnej nieokreśloności, nieredukowalnej do żadnego istnienia, wrzucony między początek, którego nie wybraliśmy, a koniec, od którego nikt nie może uciec. Jesteśmy mostem między jednym a drugim. Ile ludzi, tyle załamujących się fal. Życie to takie trymowanie żagli, szukanie balansu między możliwością a koniecznością, testowanie harmonii z żywiołem natury, z siłą i kierunkiem jej wiatru. Celem jest utrzymywanie żagli w maksymalizującej efektywność chwytania wiatru życia, zwiększającej i prędkość, i stabilność naszej psychofizycznej łódki. A ta w końcu doświadcza wyczekiwanego pobudzenia – po sześciu dniach żeglugi widać ląd.
Subskrybuj