Szacuje się, że w Polsce każdego roku ofiarami przemocy domowej kończącej się śmiercią pada nawet 200 kobiet! Historie, które wydają się nierealne, jak sceny z filmu „Dom dobry” Wojciecha Smarzowskiego, w rzeczywistości dzieją się tu i teraz. Przykład Anny K. z Krakowa – pobitej i spalonej żywcem przez byłego męża – pokazuje, że dramaty te mają miejsce na polskich podwórkach, nie tylko na ekranie. Najbardziej niebezpieczne okresy to święta i początek roku. Zamknięte szkoły, brak dostępu do instytucji wsparcia, dzieci, które nie mają komu powiedzieć o przemocy – to wszystko tworzy warunki, w których napięcie rośnie, a przemoc eskaluje. Podobny wzrost odnotowuje się wiosną i latem oraz podczas lockdownów i wielkich wydarzeń sportowych.
Jak podkreśla Alicja Serafin z Uniwersytetu Warszawskiego, przemoc nie jest wywoływana samym wydarzeniem, lecz sytuacją, w której sprawcy spędzają więcej czasu w domu. Statystyki, choć niepełne, pokazują przerażającą prawdę: 63 proc. kobiet ginie z rąk męża lub partnera, 21 proc. – innego członka rodziny, a tylko 6 proc. przypadków dotyczy osób nieznanych ofierze. Średni wiek sprawcy to 41 lat, a większość z nich działa trzeźwo i poczytalnie. W wielu przypadkach tragedii można było zapobiec – sprawcy wcześniej stosowali przemoc, mieli wyroki lub Niebieskie Karty. „Czerwone flagi” – opresyjna kontrola, stalking, bicie, duszenie – sygnalizują niebezpieczeństwo.
Największe ryzyko pojawia się jednak w momencie próby odejścia. Perspektywa utraty kontroli nad partnerką staje się wyzwalaczem eskalacji przemocy. 67 proc. zabójstw popełnionych przez obecnych lub byłych partnerów następuje podczas rozwodu, separacji lub tuż po rozstaniu. To moment, w którym ochrona państwa powinna być szczególnie intensywna, a procedury interwencyjne skuteczne i szybkie. Wielu ludzi wciąż pyta: „Dlaczego nie odeszła wcześniej?” – pytanie, które przerzuca odpowiedzialność na ofiarę.
Badania pokazują, że przemoc domowa działa jak akt terroru: izolacja, groźby, kontrola, odbieranie wolności. Kobieta nie odchodzi, bo walczy o przetrwanie swoje i dzieci. Nie opuszcza nie „z wyboru”, lecz z lęku przed śmiercią. Winę należy zatem przerzucić na sprawcę – i na system, który nie reaguje.