W PRL-u polskie dzieci bawiły się przede wszystkim szmacianymi lalkami, pluszowymi misiami i drewnianymi klockami krajowej produkcji. W komisach i Peweksie można było kupić resoraki Matchboxa, klocki Lego i lalki Barbie, ale na te ostatnie przeciętny Polak musiał pracować przez okrągły tydzień.
Po zmianie systemu zostaliśmy zalani chińską tandetą. Był to też ciężki czas dla rodzimych producentów, zwłaszcza spółdzielni pracy, które ogłaszały upadłość albo musiały się przebranżowić.
Barbara i Wojciech Bajorowie, pracownicy Instytutu Malarstwa, Rysunku i Rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej, na początku lat dziewięćdziesiątych postanowili otworzyć własną działalność gospodarczą, równolegle do pracy na uczelni.
– Zdecydował przypadek – mówi ich córka, Anna Bajor, dziś dyrektor artystyczna firmy. – Rodzice zostali poproszeni o zaprojektowanie drewnianych zabawek dla klienta z Niemiec, który chciał je produkować w Polsce. Niestety, nikt nie chciał się tego podjąć, bo w tamtym czasie polskie sklepy zalewane były przez plastykowe zabawki z Chin, więc rodzice sami postanowili je robić. Chcieli też przenieść się na wieś. Pojechali do wsi Kamionna, położonej między Krakowem a Nowym Sączem, gdzie moja mama była kiedyś na wakacjach. Znaleźli stary dom z działką. Budynek był w kiepskim stanie i do tego jego właścicielka podpisała z rodzicami umowę, że będzie mogła w nim mieszkać do śmierci. W okolicy było wówczas wiele sadów, które z różnych powodów, zwłaszcza ekonomicznych, właściciele postanowili wykarczować. To były czereśnie, wiśnie, grusze, jabłonie. Drewno wysokiej jakości, ciekawe do projektowania i tworzenia zabawek, gdyż prawie każdy pień jest niepowtarzalny. Pracując we własnej firmie, rodzice na kilka dni w tygodniu dojeżdżali do Krakowa, żeby pracować na uczelni, aż wreszcie zdecydowali się zająć tylko własną firmą.
Nazwa Bajo, a właściwie Bajo® – z symbolem zastrzeżonego znaku towarowego – wydawała się oczywista. Dziś firma jest jednym z dwóch najbardziej znanych w Polsce producentów drewnianych zabawek.
Drewno jest ekologiczne, bezpieczne i trwałe. W muzeach zabawek można zobaczyć klocki i domki dla lalek jeszcze z XVIII stulecia.
Oferujemy rodzicom, dziadkom, a przede wszystkim dzieciom bycie mistrzami zabawy.
Prawdziwa zabawa opiera się na tworzeniu nowych sposobów komunikacji, przewidywaniu, używaniu symboli, nieskończonych możliwości tworzenia nowych światów. Każde dziecko, które się bawi, jest artystą. W zabawie kryje się ogromny potencjał, który procentuje w późniejszym życiu – czytamy na stronie internetowej firmy.
– Projektując nasze zabawki, inspirujemy się metodą Montessori – wyjaśnia pani Anna. Maria Montessori (1870 – 1952) była lekarką, która stworzyła własną metodę nauczania, kładącą nacisk na swobodny rozwój dzieci. To przeciwieństwo stosowanych od stuleci skostniałych metod obowiązujących w większości europejskich szkół, które tłumią aktywność dzieci. To ona jako pierwsza odkryła także zjawisko polaryzacji uwagi, polegające na maksymalnej koncentracji dziecka na jednej czynności.
Bajo ma przyszłość
Projektowaniem zabawek zajmuje się cały sztab osób. Oprócz Barbary i Wojciecha Bajorów także ich córka Anna, Klaudia Pietroń oraz dwóch projektantów z Kolumbii – Sebastian Rubiano i Sebastian Segura.
Od początku istnienia firmy stworzono kilka tysięcy wzorów. Dziś w ofercie znajduje się ich prawie 300. Każdego roku pojawiają się nowe i wycofuje się te, które cieszą się najmniejszą popularnością. Zanim zabawka trafi do produkcji, jest „testowana” na dzieciach, ale przede wszystkim przez właścicieli i pracowników firmy.
O ile na początku działalności dominowały zabawki z drzew owocowych, o tyle dziś głównymi surowcami są buk i jawor.
Zabawki podzielone są na kilkanaście grup tematycznych: zwierzęta, pokój dziecięcy, dekoracja, telefony komórkowe, zabawki klasyczne, edukacja, zawody sportowe, dla niemowląt, puzzle i klocki, odgrywanie ról. A także licencjonowane zabawki Gruffalo (na motywach książki dla dzieci autorstwa Julii Donaldson z ilustracjami Alexa Schefflera) i Tobe – z własnej firmy oferującej szmaciane lalki oraz serię drewnianych zabawek „zagrożone gatunki”.
Najtańsze kosztują kilkanaście złotych. Najdroższe (wózki, chodziki) nawet 700. Na szczycie znajduje się motocykl na biegunach, którego cena wynosi niemal tysiąc złotych, ale jak zapewnia pani Anna, jest to zabawka, która – tak jak dawne przedwojenne i jeszcze starsze konie na biegunach – przetrwa pokolenia.
Bajo to jednoosobowa działalność gospodarcza. Dlatego pani Anna nie zdradza wielkości przychodów ani wielkości produkcji, potwierdza tylko, że rentowność może przekraczać 30 proc.
Firma nie korzysta z usług podwykonawców. Sama suszy drewno, wycina poszczególne elementy, maluje, składa. Nawet opakowania robione są na miejscu według własnego pomysłu.
– Byliśmy jedną z pierwszych firm w Polsce, i to nie tylko w branży zabawkarskiej, która stosowała surowe opakowania bez żadnych ozdób, żeby nie odciągały uwagi dziecka od samej zabawki. Dziś to już jest niemal standard, i to nawet przy pakowaniu wyrobów kosmetycznych – dodaje Anna Bajor.
Firma ma własny stacjonarny sklep w Krakowie przy ulicy Stradomskiej. To samo centrum miasta, chociaż trudno nazwać tę zaniedbaną od lat ulicę handlowym deptakiem. Jest też sklep internetowy. Wyroby Bajo można spotkać w wielu sklepach z zabawkami, praktycznie w całej Polsce, w tym w jednej dużej sieci handlowej, a właściwie w dwóch, gdyż z firmą państwa Bajorów od lat współpracuje sieć handlowa z Japonii.
Eksport to silna strona małopolskiej firmy. Swoje zabawki wysyła również do Korei Południowej, Australii, Stanów Zjednoczonych i większości krajów Unii.
Właściciele przez dwie dekady byli obecni na targach zabawek w Norymberdze, które należą do największych i najbardziej prestiżowych na świecie. Teraz z tego zrezygnowali, bo jak mówi pani Anna, z roku na rok jest mniejsze zainteresowanie takimi imprezami. Targi nie są też już miejscem, gdzie podpisuje się handlowe umowy.
Zabawki Bajo to powrót do źródeł. Rozbudzają wyobraźnię, nie psują się i będą zawsze modne. Dlatego właściciele mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość.