Nurek Nikolaos Lambrakos opowiada, jak biegli w każdym kierunku. Wieczorem powiadomiono hotele, że goście muszą je opuścić. Rozpoczęto ewakuację przyjezdnych i mieszkańców. W tym czasie w rejonach objętych kataklizmem wypoczywało kilkudziesięciu Polaków. Jeden z nich opowiada: – Dym zobaczyliśmy w środę z plaży. Może około godziny 16. Słychać było straż, po godzinie nie było śladu po zadymieniu. Musieli się ewakuować. – Wyszliśmy z kolacji i z hotelu już było widać ogień.
Strażacy, członkowie lokalnych organizacji, zwykli obywatele, a nawet turyści walczyli z gigantycznym pożarem. W nocy, gdy nie mogły latać śmigłowce z wodą, pożar wymknął się spod kontroli. Ściągnięto pomoc z Aten. Burmistrz Jerapetry ogłosił, że sytuacja jest tragiczna, nie tylko ze względu na wiatr. Front ognia zajmował 5 kilometrów. Duża część tych terenów była niedostępna. Wąwozy, skały, brak dróg – wszystko to utrudniało skuteczną akcję. Później front podzielił się na wiele mniejszych. Strażacy gonili ogień, płomienie goniły strażaków. Dawid i Goliat w niszczycielskim starciu, które trwało godzinami w ciemności i duszącym dymie, a ziemia gotowała się od wysokiej temperatury. Strażacy rzucali się w ognisty front o długości wielu kilometrów. Często działali niemal na ślepo, nie mając czystego pola widzenia przed sobą, wiele razy ryzykowali uwięzienie. Nie mogli znieść wiatru, który wiał jak demon i co jakiś czas zmieniał kierunek, tworząc nowe warunki – pisze Evangelia Kareklaki, dziennikarka portalu Creta Live.
Z początku nadciągał z północnego zachodu, gdy nagle zaczął wiać z północnego wschodu. Skierował ogień w zupełnie inną stronę, dotąd nietkniętą przez płomienie, i wszystko stało się zwęglonym wrakiem. Zdaniem Kareklaki to jeden z najtrudniejszych pożarów, jakie wybuchły na kreteńskiej ziemi w ostatnich latach, być może najtrudniejszy. W nocy z 3 na 4 lipca strażacy, wojsko i wolontariusze ciągle walczyli z żywiołem, a on to gasł, to znowu powracał. O świcie do bitwy wkroczyło sześć śmigłowców. Wczesnym rankiem w piątek pożar opanowano, nie znaleziono już żadnego aktywnego źródła zagrożenia. Jednak część jednostek strażackich pozostała na miejscu na wypadek, gdyby znów gdzieś pojawiło się niebezpieczeństwo. Spłonęły lasy, uprawy i budynki, uszkodzone zostały systemy zaopatrzenia w wodę. Wielu mieszkańców nie wróciło do swoich domów, hotele i pensjonaty pozostały zamknięte. W trzech gminach ogłoszono stan wyjątkowy, co pomoże obronie cywilnej uporać się ze zniszczeniami i zaspokoić najpilniejsze potrzeby mieszkańców. Będzie on obowiązywał przez trzy miesiące do 2 października.
Tragedii na Krecie, podobnie jak wielu innym letnim pożarom w Grecji, winny jest rząd – twierdzi Nikos Papageorgiou, zastępca redaktora naczelnego gazety „Wolny Świat”: Każdego roku o tej porze, przy odrobinie większej ilości ciepła i wiatru, zaczynają się pożary (…). Mamy ministra Kefalogiannisa, a także ministerstwo o pompatycznej nazwie Kryzys Klimatyczny i Ochrona Ludności (…). A co robi minister? Występuje w telewizji, żeby nam powiedzieć, że „od początku sezonu mieliśmy 1100 pożarów”. Dziękuję bardzo za informacje i statystyki, ale po raz kolejny ty i twój personel nie jesteście w stanie ochronić mienia obywateli Grecji.
Na facebookowym profilu miejscowości Makry-Gialos opublikowano zdjęcie symbolu Krety – samotne drzewo stojące na skale nad błękitnym morzem. Drzewo, które uniknęło ognia, obraz siły natury trwającej mimo wszelkich przeciwności. Przyroda znów wykiełkuje, znów odnajdzie swój rytm i wszystko wróci na właściwe tory, wcześniej czy później – pisze portal Creta Live. W końcu chilijski poeta Pablo Neruda powiedział: – Możesz ściąć wszystkie kwiaty, ale nie możesz powstrzymać nadejścia wiosny.