R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (13.07.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„Las bez nas” 

Las zawsze nasz! 

W ANGORZE nr 23 zamieszczono rozmowę pt. „Las bez nas” z Panią Natalią Wysocką reprezentującą Protest Branży Drzewnej. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, ale wymieniona organizacja obrała sobie za cel obronę firm zajmujących się pozyskiwaniem drewna w lasach. Wymienione PBD znalazłem też w internecie. Główny atak Protestu zaprezentowany też w ANGORZE przez Panią Natalię Wysocką skupia się m.in. na negacji moratorium na wycinkę drzew w lasach państwowych o powierzchni 100 tys. ha, które to moratorium Ministerstwo Klimatu i Środowiska wprowadziło na początku 2024 roku.

Działacze wspomnianego Protestu na swojej stronie internetowej informują, że jest to: „… szkodliwe i bezprawne moratorium, a także bezmyślne tworzenie starolasów i pierdyliona rezerwatów” (pisownia oryginalna). Pani Natalia przekonuje, że oprócz wyrębów działalność firm pozyskujących drewno polega również na prowadzeniu prac pielęgnacyjnych w lasach, takich jak: przygotowanie gleby, nowe nasadzenia, czyszczenie, koszenie itd., dzięki czemu taka gospodarka nie niszczy przyrody, a zapewnia lasom trwałość i bioróżnorodność. A propos, nigdy nie widziałem, by ktoś coś kosił w lesie, ale niech będzie. Pani Natalia mówi, że jeśli zostawimy przyrodę samą sobie, będzie to oznaczało tworzenie się martwych stref – bez światła, bez pokarmu i bez życia.

Organizacja Protest występuje tu wyraźnie przeciwko ochronie przyrody w formie rezerwatów. Na szczęście jako ilustrację do tej wypowiedzi ANGORA zamieściła zdjęcie wspaniałego i pełnego życia zakątka puszczańskiego nietkniętego ręką człowieka. Warto pamiętać, że na ogromnych przestrzeniach mamy w kraju jałowe monokultury leśne – sosnowe na niżu i świerkowe w górach, które są właśnie efektem działalności gospodarczej człowieka. Wystarczy co jakiś czas przejechać się przez Polskę, by zobaczyć z roku na rok liczniejsze obszary wykarczowanego lasu. Owszem, wykonuje się w tych miejscach nowe nasadzenia, ale na ogół znowu sadzi się w większości wyłącznie sosny. Gdzie tu mowa o bioróżnorodności? A często procesem innym niż gospodarka leśno-porządkowa opisywana przez Panią Natalię jest proces samoczynnego, przebiegającego z biegiem lat naturalizowania się lasów. Obserwować to można np. w niektórych miastach, jak Kielce czy Zielona Góra, gdzie miasto rozszerzyło swoje granice, zamykając w swym obwodzie także obszary leśne, zwane odtąd lasami miejskimi. I na przestrzeni zaledwie kilkudziesięciu lat ich bioróżnorodność staje się coraz bogatsza, a zwykłe drągowiny sosnowe przekształcają się w coraz piękniejsze lasy mieszane z bogatym podszytem i pełne ptaków i zwierząt.

Może się mylę, ale wydaje mi się, że podejście Pani Natalii do tematu nasycone jest protekcjonizmem typowym dla przedstawiciela np. jakiegoś związku zawodowego, gdyż obrała sobie za cel główny obronę firm zajmujących się pozyskiwaniem drewna w lasach, co z jednej strony jest też słuszne, lecz przez zupełnie inne działania, a zupełnie pomija troskę o los przyszłych pokoleń ludzi, naszych wnuków i prawnuków, dla których istnienie przyrody samej w sobie i najbardziej naturalnej, a nie przetworzonej, to tlen i życie. Las jest wspólnym dobrem wszystkich ludzi, a materiał na meble można znaleźć gdzie indziej. Z pozdrowieniami dla Czytelników MAREK z Zielonej Góry 

„Prąd, węgiel i atom” 

Technologie trzeba rozwijać 

Parę uwag do listu p. Mariana Pęka pt. „Prąd, węgiel i atom” (ANGORA nr 22). Bardzo się cieszę, że poruszył pan temat polskiej energetyki. Żałuje pan, że w Kodeksie karnym brak paragrafu o sabotażu. Pewnie ma pan rację, ale źle się kojarzy; choć gros tzw. polityków IV RP winno być z niego sądzonych. A należałoby zacząć od tych, którzy za „radą” Zachodu skasowali będące w budowie dwie siłownie jądrowe (Żarnowiec był gotów w ponad 60 proc.).

Od wielu lat mogliśmy mieć z nich prąd. Ma pan rację, że całkowitą paranoją jest zrobienie z IV RP importera węgla. Co do jego „gazowania” to kwestia dużych kosztów i ochrony atmosfery. Ale technologie trzeba rozwijać. Zachwala pan kopalnie odkrywkowe. To jednak nie zmienia złego ich wpływu na wody gruntowe, rolnictwo i estetykę. Ta też jest niezbędna dla człowieka. Zachwala pan wprowadzone zmiany w Żarnowcu. Tylko proszę porównać ilość uzyskiwanej energii do planowanej. Zgadzam się na jak największą wszechstronność jej pozyskiwania, ale ważny jest też stosunek kosztów budowy do ilości uzyskiwanej energii i wpływ na środowisko. Atom bije pozostałe. Podnosi pan zagrożenia.

Od lat 50. XX wieku było 4 – 6 wielkich katastrof atomu (w styczniu 2024 r. było 440 elektrowni jądrowych w 32 krajach). Wszystkie z winy ludzi, a nie technologii. Np. Fukushimę zbudowano za nisko; poniżej znanych najwyższych tsunami. Czarnobyl – to słabe wyszkolenie, radziecka „tajność” i brak zdolności do podejmowania samodzielnych decyzji (czekamy na „górę”, a ta na wyższą). Boi się pan uranu. Alternatywą jest tor, choć też ma wady. Ale nasze planowane siłownie jądrowe nie są do niego przystosowane, a przeróbka będzie droga. 

Pytanie: skąd uran? Mamy go trochę u siebie; toru znacznie więcej, a z Europejczykami się dogadamy. Do tego najnowsze reaktory korzystają ze zużytego uranu. Powołuje się pan na likwidację tej energetyki w RFN. Tylko że Niemcy podeszli do tego ideologicznie, a nie naukowo. Jakoś w Skandynawii, Anglii, we Francji itd. działają liczne „jądrówki” i nic złego się nie dzieje, a dobrze przekłada się na cenę energii. Jestem za ekologicznym patrzeniem na świat. Ale wielu ekologów, np. w RFN, to nie ekolodzy, lecz politycy udający „zielonych”.

I na koniec: dlaczego nasz atom mają budować firmy z USA, gdy to Europa i Korea Południowa mają największą praktykę w ich budowie i najnowsze technologie? Znów podchodzimy do zagadnienia ideologicznie: „Och Janky”. A to Szwecja, Francja, Anglia itp. są blisko, technologicznie co najmniej nie gorsi (raczej lepsi) i, co ważne, nie zależą od umysłu jednego niezrównoważonego, bez realnej wiedzy narcyza i kłamcy w jednym. PIOTR

„Niestety, PiS to również… kobiety” 

Trzy pytania 

Chciałabym się odnieść do listu „Niestety, PiS to również… kobiety” (ANGORA nr 22). Jako stała czytelniczka ANGORY, zauważyłam w wypowiedziach p. Krzysztofa pewien lejtmotyw. Posłużę się cytatem: „Mężczyźni są, jacy są, trudno (…). Ale te kobiety… Od nich oczekujemy czegoś innego, lepszego, przecież to są córki, matki, babcie, siostry, żony (…). Niestety (…) zachowują się tak samo paskudnie, jak ich partyjni koledzy”. 

Pytań mam kilka. Pierwsze – dlaczego kobiety miałyby podlegać innym, wyższym standardom etycznym lub moralnym niż mężczyźni? Drugie – czy pan Krzysztof ma dwa zestawy standardów – jeden dla kobiet, drugi dla mężczyzn, jeden surowszy, drugi łagodniejszy? A jeśli tak, z jakiego powodu i czym to uzasadnia? Trzecie – kto to jest „my” („od nich oczekuje- MY”). W czyim imieniu pan Krzysztof mówi i oczekuje? Czy za pomocą tego zabiegu gramatycznego próbuje budować lub zakłada (na wyrost) wspólnotę poglądów? Ja oczekuję takiego samego poziomu etyczności w zachowaniu, poglądach i decyzjach od każdego polityka, niezależnie od płci.

Nie zgadzam się, aby np. ode mnie wymagano więcej tylko dlatego, że jestem kobietą (nie działam w polityce, ale to samo zjawisko dostrzegam w innych obszarach życia). Dlaczego mężczyznom, stanowiącym wszak większość w polityce, pan Krzysztof udziela taryfy ulgowej? Przecież to także są „synowie, ojcowie, dziadkowie, bracia, mężowie”. Czy „ojcu, mężowi, synowi” wolno więcej niż „matce, żonie, córce”? Chętnie poznam odpowiedzi na moje trzy pytania. Pozdrawiam EWA z Warszawy

Czy to blef?

W całej masie informacji po uderzeniu USA na instalacje nuklearne w Iranie, w nocy z 21 na 22.06.2025 r., zaniepokoiły mnie dwie. Pierwsza – że Iran zdążył nie w pełni jeszcze wzbogacony uran, potrzebny do produkcji bomby jądrowej, ukryć. Druga – to zapowiedź władz Iranu, że „Atak na Iran, będzie miał dla Amerykanów wieczne konsekwencje”Jeżeli prawdą jest to, że ukryli, to powstanie bomby jądrowej w tym kraju nieco się wydłuży.

Nikt poza samym Iranem nie wie, w jakim stanie jest ten srebrzystoszary ciężki metal uran, o masie atomowej 238, tzn. ile czasu ma być jeszcze „obrabiany” nie tylko w wirówkach, aby doprowadzić go do masy krytycznej 235, niezbędnej do produkcji takiej bomby.

Jestem chemikiem, to wiem, o czym piszę. Mosad, wywiad Izraela powiedział, że są blisko, cokolwiek to dla nich oznacza i cokolwiek z tego zrozumiał pomarańczowy awanturnik światowy zasiadający w Białym Domu. Mówił ludziom w Ameryce, że nie chce wciągać kraju w kolejne wojny, a już to zrobił, bo nawet nie wie, czy te jego 13-tonowe bomby penetrujące osiągnęły zamierzony skutek. Załóżmy, że osiągnęły i rozkruszyły ten twardy jak diabli metal – uran – bo i do pancerzy Abramsów go dodawali. A co, jak więźniowie skazani na śmierć pozbierali te kawałki, zalali trotylem i porobili z nich tzw. brudne bomby? Mogą nawet, lecąc samolotem nad USA, wysadzić go nad dużym miastem. Znajdą wszystkie kawałki? Oby, bo okres połowicznego zaniku U-238 to 4,5 mld lat, a U-235 to tylko 700 mln lat, czyli po tym czasie z 1 grama pozostanie 0,5 g uranu. Ale jest jeszcze drugie olbrzymie niebezpieczeństwo, mniej szkodliwe dla „posłańców powolnej śmierci” – jak napisano w sieci z Iranu – bo przenoszone w szklanych ampułkach. To sześciofluorek uranu (UF6 nazwa chemiczna) w postaci bladożółtych lub szarych kryształków, bez którego nie ma możliwości doprowadzenia z pierwotnej masy atomowej U-238 (taki wydobywa się z ziemi w postaci tlenku uranu) do masy krytycznej U-235. Te paskudy umieszczone w szklanych ampułkach, a te z kolei w rurkach z ołowiu, nie promieniują i trudno je wykryć. Uwolnione (zbita ampułka) w zetknięciu z powietrzem zamieniają się w gaz zwany fluorowodorem, wydając drażniący zapach. Wdychany, stykając się z wodą w organizmie, powoduje powstanie silnie żrącego kwasu fluorowodorowego – a ten wyżera dosłownie wszystko w organizmie człowieka. 

Piękne kwiaty i inne ozdoby na lustrach lub wystawach sklepowych to skutek działania tego kwasu. Rodzą się zatem niepokojące pytania. Ile Iran tego ma, skoro przy pomocy Rosji, chce wybudować cztery elektrownie jądrowe, a dwie z nich były już mocno zaawansowane w budowie? Czy te „wieczne konsekwencje” tego dotyczą (brudna bomba lub UF6), czy też jest to czysty blef (…)? Cokolwiek by to było, to dla nas najłagodniejszym skutkiem będzie podwyżka cen paliw. Oby tylko to. Obyśmy nie dali się wciągnąć ponownie w coś, co nie przyniesie nam nic, a nawet światu. Kto jeszcze pamięta dawną awanturę z Irakiem, ten wie, o co chodzi. ZBIGNIEW M.

Jeszcze o wyborach…

Ostatnio zbulwersowała mnie wypowiedź pana Sawickiego z PSL. Otóż stwierdził on, że do dymisji powinien podać się premier polskiego rządu, którego członkiem jest też wicepremier, prezes PSL pan Kosiniak-Kamysz, a także ministrowie i wiceministrowie tej partii. Tę wypowiedź pana Sawickiego można odczytać jako obwinienie pana Donalda Tuska za porażkę pana Rafała Trzaskowskiego.

Przypomnę więc panu Sawickiemu, że na pana Karola Nawrockiego głosowali głównie mieszkańcy małych miast, wiosek i rolnicy, a to są wyborcy (podobno) PSL. Na pana Rafała Trzaskowskiego głosowali wyborcy PO i inni. Panie Sawicki, co pan i pańscy koledzy zrobiliście, żeby wasi (podobno) wyborcy zagłosowali na kandydata demokratycznego?

To wy, pan i pana koledzy, jesteście winni tej porażki, to wy jesteście winni temu, że w Polsce będzie wojna polsko-polska, będzie chaos w sądownictwie, bo przy tym prezydencie nie da się posprzątać tego burdelu po poprzednikach. Przypomnę też panu, że gdyby nie pan Donald Tusk, to dzisiaj rządziliby pisowcy, być może w koalicji z PSL, tego niestety nie można wykluczyć. Jak podłym trzeba być, by własnymi winami obciążać innych! Obrzydliwe… Z poważaniem ADAM-emeryt

Babskim okiem

Wydawało się, że igrzyska się skończyły, aleć wszyscy byliśmy „w mylnym błędzie”. One wciąż trwają i jeszcze o niejednej ciekawej historii usłyszymy. A przecież i tak było wesoło. Kandydatów ci u nas był dostatek – do wyboru, do koloru! Mieliśmy wybór od faszyzmu do komunizmu – od Brauna po Zandberga. Drobnicy, która podpisów nie zebrała, nie liczę. Wśród pozostałych można było wyróżnić tych, co startowali „dla jaj”, prosząc, by na nich nie głosować (patrz: Stanowski), po panią Senyszyn, barwnego ptaka tej kampanii, która się świetnie sama bawiła, a i nam nieco dała radości. Część znalazła się tam ku własnemu (chyba) zaskoczeniu, bo wyglądało, jakby nawet obowiązującej obecnie Konstytucji RP nie znali, obiecując krajanom różności, do jakich, jako żywo, prezydent nie ma prerogatyw. Dziwili mnie startujący z własnymi sztabami wyborczymi koalicjanci.

Dla mnie koalicja to zawarte porozumienie, mające na celu jakiś wspólny program, w którym zawarte są zarówno częściowe programy każdego koalicjanta, jak i ustępstwa na rzecz innych, czyli jakiś tam kompromis w imię wspólnego dobra. A tu było jakby na odwyrtkę. Każdy chciał ugrać coś dla siebie, kosztem tego jednego – jakby głównego kandydata. W szczególności zadziwił mnie Hołownia, który zachowywał się jak panna, która chciała być „trochę w ciąży, trochę nie”. Krytykował głównie premiera i rząd, w którym ma przecież usadowionych swoich ministrów. Zandbergowi też sodówka uderzyła do głowy i się chyba nawet zagotowała. Oczywiście grzmi też na lewicę, dzięki której w ławach sejmowych zasiadł. On wszystko wie lepiej. Panie pośle, karierę robi się, krytykując rządzących, ale kiedy samemu próbuje się rządzić (czymkolwiek), bąbelki szybko wyparowują!

No i została mi wielka trójka. Uciekający przed fanami Mentzen trochę u mnie zyskał po wywiadach z pozostałymi dwoma kandydatami, w szczególności z Trzaskowskim, który określiłabym jako „rozmowę dwu inteligentnych facetów”, mających na względzie jakiś wspólny cel. Trzaskowski zbyt wcześnie rozpoczął i zbyt nachalnie prowadził swą kampanię, co stało się męczące nawet dla jego sympatyków, ale zachował twarz i kulturalny sposób bycia do końca kampanii. Pan Karol, po niezbyt udanej prezentacji, lekcje odrobił i miał mniej wpadek, niż się zanosiło. Jednak pozostał wielki niesmak po ujawnieniu pewnych aspektów jego kariery. Nie wiem, o czym miało świadczyć uporczywe rozpoczynanie każdego pytania kierowanego do Trzaskowskiego „panie wiceprzewodniczący”. Czy to miał być rodzaj szacunku, czy raczej pejoratyw?

Szczytem wszystkiego był wieczór wyborczy, na którym jeszcze tylko po wstępnych danych z komisji wyborczych ogłosił gromkim głosem: „Tej nocy wygramy”, co potwierdził swym autorytetem sam PREZES. (Skąd o tym wiedzieli i dlaczego mamy tak długą listę protestów?) Po podaniu oficjalnych wyników wyborów pan ELEKT próbował wcielić się w samego Boga i stosownym cytatem lud swój powitał (czy to nie jest rodzaj profanacji i nadużycie imienia Bożego?). A ja czekałam, że usłużny członek komitetu wyborczego poda mu umoczone w wodzie święconej kropidło, by najbliżej stojących pokropił. Tym dalszym wystarczył sam błogosławiący ruch rąk. A my, skołowany elektorat, mieliśmy tego wszystkiego dość. Radio i TV można było wyłączyć, ale lodówkę trzeba było co jakiś czas otworzyć i człowiek się bał, czy stamtąd nie wyskoczy Braun z gaśnicą, Mentzen na hulajnodze, Nawrocki z hantlami w ręku lub jakiś inny kandydat. Takie wspomnienie i obraz minionej kampanii towarzyszy niejednemu wyborcy i wyborczyni. Aby do następnych! Pozdrawiam Redakcję i ewentualnych czytaczy. BABCIA HELENKA

Byłem pastafarianinem

Być może część czytelników ANGORY słyszała parę lat temu o nieudanych próbach rejestracji w Polsce Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Pastafarianie nie zostali zarejestrowani, mimo że spełniali wymogi. W efekcie, jeśli dobrze się orientuję, pozwali nasz kraj w 2019 roku do Trybunału Praw Człowieka i od tego czasu, o ile mi wiadomo, do dnia, w którym piszę ten list, nie dostali nawet terminu rozprawy. Sam na studiach przez rok byłem członkiem tego Kościoła, więc piszę to jako osoba, która miała okazję poznać to wyznanie trochę lepiej niż ktoś, kto tylko o nim słyszał. I mimo że jestem ogólnie za tym, by ich zarejestrować, to mam obawy, że gdy im się to już uda, to polscy pastafarianie mocno się zradykalizują. 

Dlaczego tak sądzę? Bo otwarcie na swojej stronie czy w mediach społecznościowych wspominali, że chcieliby mieć takie same przywileje jak Kościół katolicki, czyli kupowanie nieruchomości za kilka procent ich ceny, kapelanów w wojsku czy policji, własne kaplice w szpitalach albo możliwość misji w więzieniach, podczas których mogliby nawracać więźniów (z tej ostatniej możliwości, o ile się orientuję, ochoczo korzystają np. świadkowie Jehowy). A że polskiemu Kościołowi spaghetti trudno będzie choćby o posiadanie własnych kapelanów (no proszę sobie wyobrazić kapelana z durszlakiem na głowie, mającego jawną bekę z otaczającej go rzeczywistości – a przecież Kościół spaghetii powstał właśnie jako religia „dla jaj”), to zaczną zapewne bawić się w sprawy sądowe, by takie przywileje im przyznać. 

A tym tylko zniechęcą do siebie ludzi, o których przychylność teoretycznie powinni zabiegać. I, ogólnie, jeśli „po dobroci” nie dostaną takich przywilejów, jakie ma Kościół katolicki, to zapewne pójdą po nie siłą na drodze sądowej. Byleby tylko być traktowanym tak jak Kościół katolicki! I zaczną się o te przywileje „bić”. Czułem potrzebę, by podzielić się z Czytelnikami ANGORY tym, jak potencjalnie może się skończyć w naszym kraju rejestracja tej pozornie niewinnej i „bekowej” religii. A chciałbym się mylić. TOMASZ WASIOŁKA 

2025-07-13

Angora