R E K L A M A
R E K L A M A

Ale go „rypło”. Choroba Zalewu Wiślanego

Pan Witold opowiada teraz z uśmiechem, ale jeszcze niedawno wcale śmiesznie nie było.

Fot. Wikimedia

Przez ostatnie miesiące jadłem dużo ryb. Nie jakieś małe, tylko takie po parę kilo – opowiada reporterowi. Ma ogrodową wędzarnię, obok pluska Zalew Wiślany, więc z pozyskiwaniem ulubionych węgorzy problemów nie ma żadnych. – Byle okazy były duże.

Może właśnie w tej ekstrawielkości tkwi sekret? Bo duża ryba długo rośnie, jest zazwyczaj wiekowa, więc różnych toksyn zgromadzić w organizmie zdążyła sporo. – Kiedyś po przebudzeniu poczułem piekielny ból w rękach, a głowa mi opadała i nie miałem nad nią kontroli – wspomina Witold. Potem był szpital i kroplówki w obu rękach. Lekarze dali mu trzy dni. Jeśli po tym czasie „nerki nie ruszą”, konieczna będzie dializa. Nerki na szczęście ruszyły i wrócił do domu. Potem dowiedział się, że jego przypadłość to „choroba Zalewu Wiślanego”. – Gdzieś o tym słyszałem, ale nie spodziewałem się, że to akurat mnie dopadnie. Okazuje się, że nie tylko jego, i że choroba została opisana już sto lat temu. Tyle że jest lekceważona, bo „przecież tu mieszkamy, jemy ryby od małego, to jesteśmy odporni” – uważali dotychczas miejscowi. Ale choroba nie odpuści nikomu, kto zamiast 200 – 300 gramów dziennie zje na przykład półtora kilograma węgorza. A smakoszy węgorzy tu nie brakuje. Zagrożeniem są też miętusy i flądry. Dlaczego? Bo to ryby denne, częściej podatne na wchłanianie „zalewowych” toksyn.

W „chorobie Zalewu Wiślanego” mamy do czynienia z ostrą niewydolnością nerek – mówi lekarz ze szpitala w Elblągu. – To śmiertelne zagrożenie. Główną przyczyną są toksyny, które wykrywamy w rybach, a potem w przewodzie pokarmowym ludzi. Toksyny są wytwarzane przez glony morskie. W tym roku trafiło do nas już 10 osób. U dziewięciu musieliśmy wdrożyć dializowanie. Problem w tym, że mieszkańcy lekceważą tę chorobę.

Urząd wojewódzki wydał oficjalny komunikat. – Ostrzegamy w nim przed spożywaniem znacznej ilości ryb – mówi jeden z urzędników. – Ale tu w większości uwielbia się węgorze.

Reporter urządza sobie rajd po promenadzie w Krynicy Morskiej. Smażalni tu bez liku. Czy turyści boją się choroby? – Nic o niej nie słyszeliśmy – odpowiadają zgodnie. Może dlatego, że smażalnie unikają ryb z Bałtyku i Zalewu, niechcący chroniąc turystów.

A miejscowi? – Do tej pory pamiętam, jak mnie rypło – wspomina pan Witold. 

2025-07-03

Wojciech Barczak na podst. „Ostrzegają przed chorobą Zalewu Wiślanego” – Jan Kasia Interwencja, Polsat