Gdy poprosiłem Pawła Kuźmińskiego o zdjęcie z pierwszą żoną, pojawił się problem. – Może u mojej mamy coś zostało. Ja nie mam nic, chciałem to wypalić z pamięci, rozpocząć nowe życie, oderwać się od tego, co było – tłumaczy. Kasię [imię zmienione – aut.], pierwszą miłość, poznał jeszcze w podstawówce. Gorący związek zwieńczył w 2001 r. ślub. Potem rok po roku Kasia urodziła dwójkę dzieci, Natalię i Kacpra. Jak często jednak z gorącymi związkami bywa, ogień zaburzył zdrowy ogląd sytuacji. – Nie układało nam się. Okazało się, że Kasia nie dba o dom, o dzieci – opowiada Paweł. – Wolała do koleżanek, sąsiadek iść, żeby to one zrobiły dzieciakom np. obiad. Zaczęły się imprezy, a nawet libacje.
W końcu para powiedziała sobie „dość”. Wyglądało na to, że rozstanie przebiega w cywilizowany sposób: jeszcze przed orzeczeniem rozwodu Paweł i Kasia zawarli w płockim sądzie tzw. ugodę alimentacyjną, na mocy której mężczyzna płacił żonie miesięcznie niespełna 800 zł na utrzymanie dzieci. Zgodnie z decyzją sądu przekazywał Kasi pieniądze do rąk własnych, a wpłaty kwitowano w specjalnym zeszycie. Zeszycie, który przechowywała ona sama. Paweł: – I tu zaczął się mój dramat. W pewnym momencie zeszyt po prostu zniknął, a moja żona poszła do komornika, twierdząc, że nic jej nie płaciłem.
Prawo działa w Polsce tak, że komornik w tego typu sytuacjach nie weryfikuje tego, co mówi wierzyciel, a do natychmiastowego wszczęcia egzekucji wystarcza oświadczenie kobiety, że mężczyzna alimentów nie płaci. Tak było i tu: komornik zajął konto bankowe Pawła i ściągnął z niego wszystko, co mężczyzna miał – niespełna 10 tys. zł. Resztę rzekomych zaległości wypłacił kobiecie Fundusz Alimentacyjny. W praktyce działa to tak, że pieniądze – w imieniu Funduszu – wypłaca miejscowy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, który potem dba o to, by ściągnąć wypłacone środki od rzeczywistego dłużnika. Paweł: – To był czas, kiedy te sprawy odpuściłem. Powiedziałem sobie: „Trudno, zajmę się tym później”, bo miałem pilniejsze problemy na głowie.
Te problemy to trwający rozwodowy proces oraz troska o zaniedbane przez Kasię – jak twierdzi Paweł – wspólne dzieci. Batalię w 2015 r. mężczyzna wygrał: Natalia i Kacper trafili pod jego opiekę, a sąd orzekł, że teraz to Kasia ma płacić Pawłowi alimenty na ich utrzymanie. Paweł ułożył sobie życie. Z Anią – drugą żoną – mają dziś dwójkę własnych dzieci, Kacper i Natalia mieszkają razem z nimi. Jedynym nierozwiązanym problemem – choć minęło kilkanaście lat – jest sprawa rzekomo niepłaconych w dawnych czasach alimentów. Paweł: – Nie mam żadnego majątku, więc komornik miał ograniczone możliwości ściągania ode mnie pieniędzy, ale zostałem przez MOPS wpisany na listę dłużników we wszystkich możliwych rejestrach, a to bardzo przeszkadza w życiu i chciałem zrobić z tym porządek.
Problem polegał na tym, że MOPS w Płocku – bo tam mieszka Paweł z rodziną – nie chciał słuchać tłumaczeń mężczyzny, a on sam nie był w stanie odpierać ataków, a nawet zrozumieć kolejnych pism napisanych urzędniczo-prawniczym slangiem. – Pracowałem długo na budowie, dziś jako kierowca – tłumaczy Paweł. – Z czasem coraz lepiej orientowałem się w tym bełkocie, ale wciąż przegrywałem. Sytuacja zmieniła się, gdy dotarłem do Tomka z Lublina, który miał problem podobny do mojego i po wielu latach walki wygrał.
Historię Tomasza Staniszewskiego, bo o nim mowa, opisywaliśmy w „Angorze” przed laty. Mężczyzna został – podobnie jak Paweł – posądzony przez byłą żonę o niepłacenie alimentów i wskutek jej interwencji u komornika padł ofiarą egzekucji. Choć miał pisemne dowody wpłaty pieniędzy na konto byłej żony, kilkanaście lat (!) zajęło mu dowodzenie przed sądami, że jest niewinny. W końcu wygrał. Kiedy przeczytał list od pana Pawła, bez wahania wsiadł do samochódu i pojechał do Płocka. Odtąd, od wielu już lat, pomaga Pawłowi w walce z wiatrakami. – Zastałem człowieka zdruzgotanego i zrozpaczonego, któremu odechciało się żyć – opowiada Tomasz. – Człowieka, który co rano wstawał ze strachem, jakie pismo przyniesie listonosz, i czy komornik nie wejdzie do wynajmowanego przezeń mieszkania, by zabrać łóżko czy telewizor.
Zaprawiony w sądowych bojach Tomasz pomógł Pawłowi w walce. Przez kilka lat razem pisali pozwy, pisma i wnioski, które mogły zatrzymać egzekucję. W 2018 r. wspólnie osiągnęli pierwszy sukces. Sąd prawomocnie uwzględnił tzw. powództwo przeciwegzekucyjne, a komornik umorzył egzekucję wobec Pawła. Jednocześnie poradził urzędnikom, by zwrócili się do Kasi o zwrot pieniędzy, które pobrała, choć jej się nie należały. – Katarzyna Kuźmińska nadużyła przepisów prawa i wykorzystała prawo w sposób sprzeczny z literą prawa – napisali w uzasadnieniu sędziowie. O dziwo, urzędnicy z MOPS nie zmienili jednak swojej strategii i nadal próbowali ściągnąć pieniądze od Pawła. – Usłyszałem od nich, że ktoś te środki będzie musiał zwrócić – relacjonuje mężczyzna. – I odtąd było dla mnie jasne, że będą mnie nękać do upadłego, bo moja była żona nie ma żadnych dochodów i od dawna jest niewypłacalna. Gdy urzędnicy wystąpili do komornika z kolejnym wnioskiem o egzekucję, argumentując, że wyrok ich nie dotyczy, bo swoje decyzje, na podstawie których ścigali Pawła, wydali wcześniej, Paweł z Tomaszem rozpoczęli następny etap sądowej walki. Lata spotkań i pism zaowocowały tym, że w czerwcu 2022 r. uzyskali kolejny prawomocny wyrok, który nie mógł budzić najmniejszych wątpliwości. Mężczyzna udowodnił w procesie, że uczciwie płacił alimenty, a sąd w Płocku uznał, że ugoda alimentacyjna z 2011 r. nie obowiązuje i dawny obowiązek płacenia alimentów ze strony pana Pawła po prostu zniknął. Co więcej, wyrok wydano z datą wsteczną, co zdawało się przesądzać, że MOPS nie może domagać się zapłaty pieniędzy. – Skoro w wyroku jest napisane, że ugody nigdy nie było, to nie można na jej podstawie żądać zwrotu wypłaconych świadczeń – podsumowuje Tomasz. Jego wnioski potwierdziła rzeczniczka płockiego Sądu Okręgowego. – Czy wydane wcześniej w oparciu o ugodę alimentacyjną decyzje urzędników powinny zostać zmienione? – zapytałem. – Taki powinien być skutek tego wyroku – potwierdziła sędzia Iwona Wiśniewska- -Bartoszewska.
Problem w tym, że to, co jasne dla sądu, nie stało się jasne dla gminnych urzędników. Ci bowiem nadal próbowali ściągnąć od Pawła pieniądze. W sumie ok. 56 tys. zł tytułem alimentów z lat 2012 – 2015, do tego odsetki. – Żadnego kredytu, nawet telefonu na raty, bo zaraz wychodzisz w rejestrach jako dłużnik. W robocie komornik zabiera kasę i wszyscy patrzą na ciebie jak na złodzieja – w oczach Pawła, na pozór twardego mężczyzny, pojawiają się łzy. – Nawet część dalszej rodziny ci nie wierzy: „Jak to? Masz sądowe wyroki i to nic nie znaczy? Jak to możliwe?”.
Z urzędowych pism kierowanych do sądu i innych organów wynika, że linia obrony MOPS była tyleż prosta, co kompletnie niezrozumiała: wyroki zostały uchylone, ale my wydaliśmy własne decyzje administracyjne zobowiązujące do zwrotu pieniędzy i decyzje te nadal obowiązują. Choć Paweł już trzy lata temu złożył wniosek o ich uchylenie, płocki MOPS zawiesił postępowanie w tej sprawie i nastąpiła cisza. Zdesperowany Paweł z pomocą Tomasza wpadł więc na kolejny pomysł, by przycisnąć MOPS do muru. Jeszcze raz poszedł do sądu, ale z dość osobliwym pozwem. Zarzucił urzędnikom miejskim z Płocka, że naruszyli jego dobre imię i wiarygodność, wpisując go bezprawnie na listę dłużników. W grudniu zeszłego roku Paweł wygrał ten proces, a sąd nakazał gminie wykreślenie go ze wszystkich tego typu rejestrów.
Czy dało to urzędnikom do myślenia? Oczywiście nie. Tomasz Staniszewski: – Muszę przyznać, że nawet ja miałem w Lublinie łatwiej, bo kiedy w końcu miałem wyroki, moi przeciwnicy się poddali. Ci z Płocka są jednak szczególnie impregnowani. Dlaczego? Myślę, że odpowiedź jest banalna: bezczelność i arogancja wynikająca z tego, że pozostają bezkarni.
Od Iwony Szkopek, rzeczniczki płockiego MOPS, próbowałem dowiedzieć się, na jakiej podstawie urząd wciąż domaga się spłaty przez Pawła nieistniejącego długu. Odpowiedź była zawsze ta sama: – Na podstawie naszych decyzji administracyjnych, które wciąż obowiązują. – Ale te decyzje wydaliście sami w oparciu o ugodę alimentacyjną, która, jak uznał sąd trzy lata temu, nigdy nie obowiązywała – ripostowałem, ale odpowiedź rzeczniczki, była wciąż ta sama: – Nasze decyzje obowiązują.
Tuż przed moją wizytą w urzędzie pojawiła się iskierka nadziei. Gdy umówiłem się na rozmowę, nagle – po prawie trzech latach – MOPS podjął zawieszone postępowanie w sprawie Pawła. Choć wydawało się, że to preludium do wycofania się rakiem z absurdalnej argumentacji, zagrywka była tylko zasłoną dymną. Kilka dni temu Paweł dostał pismo, z którego wynika, że urzędnicy nadal domagają się od niego spłaty pieniędzy. – Jakie znaczenie mają wyroki? – pyta retorycznie wzburzony Paweł. – Co z tego, że ustawodawca coś przewidział, skoro na końcu jest urząd, który powie: mamy to w d…e! Dlaczego wszyscy mają w d…e to, że ja i moja rodzina od kilkunastu lat musimy żyć tą sprawą, choć dawno udowodniłem swą niewinność!
PS Losy sprawy Pawła i jego dalszej walki z płockim MOPS będziemy śledzić. Mężczyzna walczy o życie: nie ma żadnego majątku, jeśli więc urzędowi uda się ściągnąć blisko 60 tys. zł, oznacza to bankructwo całej jego rodziny.