R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (02.02.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

Proszę o wolne przed Wigilią! 

Patrząc na okładkę 2. numeru „Angory”, myślałam, że gazeta się pomyliła. Od dawna odliczam dni do końca prezydentury Andrzeja Dudy. Już niedługo zacznę je nawet odcinać na krawieckim centymetrze o długości 1,5 m, a tu taka niespodzianka na tytułowej stronie ulubionego tygodnika! Przecież kiedy skończy się ta błazeńsko- groźna kadencja, czyli po 6 sierpnia (a dzień ten proponuję ustanowić świętem państwowym, i to wcale nie ze względu na to, że to dzień moich urodzin), zostanie jeszcze znacznie więcej wolnego, niż widzimy to na rzeczonej okładce. Na moje oko jakieś 150 dni w 2025 roku będziemy wolni.

Oczywiście pod warunkiem, że nie zafundujemy sobie jako społeczeństwo kolejnego groteskowego oszołoma. Po głębszym zastanowieniu nad wymową informacji z okładki zajarzyłam: to chodzi o dni wolne od pracy w 2025 roku! Razem z tak przedyskutowanym we wszystkie strony dniem wigilii Bożego Narodzenia.

Jeden z argumentów był, moim zdaniem, dziwaczny. Mówiono, że potrzebny jest dzień wolny, bo potem są święta, czyli dwa dni wolne, do których przygotowanie się wymaga czasu i zakupowego trudu. A przecież okna można w końcu umyć w listopadzie, co spowoduje, że odstępy pomiędzy myciem wielkanocnym a bożonarodzeniowym będą mniej więcej jednakowe i dobrze to wpłynie na jakość tychże. Skoro jednak do dwudniowych świąt trzeba się przygotować w ten sposób, by mieć wolny dzień poprzedzający, to jak wytłumaczyć sytuację, gdy dni wolnych (z Wigilią) będzie aż cztery? Potrzebny jest koniecznie w 2025 roku dzień wolny od pracy przed Wigilią. Idąc dalej: może nawet przed każdą zbitką dni wolnych, których w roku będzie kilka.

Stąd mój postulat: jeśli zachodzi taka koincydencja, że mamy dwa dni ustawowo wolne, należy wprowadzić wolny dzień je poprzedzający. Dopiero to zagwarantuje, że przygotujemy się do świętowania w należyty sposób. Kolejną kwestią jest rozważenie dnia wolnego po każdym dłuższym świętowaniu. Tu uzasadnienie nie jest chyba potrzebne. Po kilku dniach ucztowania należy się chwila oddechu. Przecież nie bez powodu 1 stycznia jest obchodzony jako Światowy Dzień Kaca. Jeśli chcielibyśmy zachować do końca standardy demokracji, to przeprowadźmy ogólnokrajowe referendum w tej sprawie. Czyli: wolne przed dwoma dniami świątecznymi czy po nich. Niech naród się wypowie. Niezależnie jednak od wyników proponowanego referendum wierzę, że będziemy mieli w 2025 roku ponad 150 dni wolnych od Dudy, co już czyni rok lepszym od ostatnich dziesięciu. A Wigilia będzie przede wszystkim wolna od głupiego orędzia. Czego Państwu i sobie życzę. ELA

Takie czasy!

No właśnie… Mam kłopot ze zdefiniowaniem naszych czasów. Czy one są ciekawe, czy raczej fatalne, a może nawet groźne? Wokół słyszy się nawoływania do zaprzestania walk partyjnych, frakcyjnych i zwykłych obywatelskich. W szczególności nawołują ci, którzy zasiali najwięcej niezgody, fermentu, podejrzliwości, chciwości i bałaganu. Przoduje w tym wynajęty na prezydenta człowiek i jego mocodawcy, którym jest wierny aż do upodlenia.

A tak, do upodlenia! I nie mam chęci tego uzasadniać, bo wszyscy przez te lata byliśmy tego świadkami. Te usta pełne frazesów o konieczności zaprzestania sporów, o pojednaniu, o zawarciu kompromisu. Ale na czyich warunkach? O zaprzestaniu łamania konstytucji, na której straży on sam rzekomo stoi. To gdzież był przez 8 lat, gdy tę samą konstytucję łamali chętnie i namiętnie dawni rządziciele i on sam? Wtedy go nic nie raziło? Kornie wypełniał polecenia swoich mocodawców, chociaż nie musiał! Nocami odbierał ślubowania, przytakiwał ochoczo najbardziej haniebnym pomysłom ziobrystów „reformujących” wymiar sprawiedliwości, pozbawiających stanowisk osoby uznawane przez nich za niewygodne i kierował na z góry upatrzone lukratywne stanowiska, jednostki zgrane, ale „zasłużone”. 

Miał wielką szansę, w ostatnim roku swej prezydentury, na odbudowę własnej pozycji, pokazanie, że ma jakiś kręgosłup, ale z tego nie skorzystał. Wolał chichotać w Sejmie podczas przemówienia Premiera, w każdym zaś swoim wystąpieniu – nawet przy wygłaszaniu orędzia czy przy składaniu życzeń noworocznych – powtarzać te same zwroty o aktualnym rządzie, premierze i o obywatelach tego kraju, niepasujących do jego wizji, negując przy tym całą Unię Europejską. Zaiste, dziwne mamy te czasy! Jak Wojtyła został najwyższym ziemskim dostojnikiem Kościoła rzymskokatolickiego, tamte władze, po chwilowym szoku i przełknięciu dezaprobaty Wielkiego Brata, okazywały dumę, że Polak dostąpił takiego zaszczytu.

Na inaugurację pontyfikatu Jana Pawła II, jednym samolotem do Rzymu polecieli minister Kazimierz Kąkol i kardynał Stefan Wyszyński. Później były spotkania z Jaruzelskim i Jabłońskim, a jeszcze później z Kwaśniewskim – i to kilka razy. Dzisiejsza „nowa elita prawoskrętna”, po objęciu stanowiska w UE przez Tuska, robiła wszystko, by go deprecjonować i wyszydzać. A przecież w świecie cywilnym jest to najwyższe stanowisko w Europie. Niedawno odbyło się uroczyste przejęcie przez Tuska prezydencji w UE. Nasz kapryśny „mały Kazio” nie „zaszczycił” swą osobą tej uroczystości! (a może i dobrze!). Kolejny foch naszego PAD-a.

Jeżeli chciał tym zachowaniem kogoś skompromitować, to, niestety, padło na niego samego! A tak na marginesie, zostało już niewiele rzeczy i spraw na kompromaty. ONI skompromitowali już dawno siebie, hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”, pojęcia prawa i sprawiedliwości, wojsko, policję, sądy – i to te z najwyższej półki. No więc czasy nasze są co najmniej dziwne. Skoro jednak klasyk Kurski orzekł, że „ciemny lud to kupi”, to i kupuje. A ja zacytuję innego klasyka. Otóż, kiedy Pietrzak jeszcze robił za kabareciarza, popełnił był wierszowany monolog, który sam wygłaszał. Ówże monolog kończył się słowami: – Tu mieszkał narodek, co kraj zamienił w wychodek. Święta prawda, panie Janeczku, święta prawda. Może to jeszcze nie wychodek, ale już śmierdzi! Pozdrawiam świętalnie i noworocznie Redakcję i Czytelników BABCIA HELENKA

Chłopaki z Targówka pamiętają…

Jest jedno słowo, którego używał Zbigniew Ziobro, kiedy był u władzy za rządów PiS w latach 2005 – 2007. Kasta. Poruszam ten temat w kontekście tego, co się dzieje u nas z prawem przed wyborami prezydenta. A wybory te są według mnie zagrożone społecznymi niepokojami z jednego powodu, który może wzbudzić zdziwienie, a może i frustrację wśród Czytelników. Otóż Zbigniew Ziobro miał chyba wtedy rację, mówiąc: – Z tą kastą [sędziowie, prokuratorzy] trzeba wreszcie zrobić porządek. Co to jest ta kasta? „Słownik języka polskiego”: Kasta (od łac. castus „czysty”) – grupa społeczna strzegąca swej tradycyjnej odrębności, pozycji społecznej, praw i przywilejów, niekiedy oparta na dziedzicznej przynależności członków, tworząca hierarchiczną strukturę społeczną, usankcjonowana religijnie (Indie) i prawnie. 

Prymitywny punkt widzenia Ziobry wywodził się z tego, z czym zetknął się w czasie wielkich wysiłków w zdobywaniu wykształcenia prawniczego – z naciskiem na „wielkich”, bo słabo mu szło. Zobaczył, że istnieją u nas (nie wiem, czy do tej pory) zależności dziedziczne wśród sędziów i prokuratorów. W swoim otoczeniu odkrył, że syn (córka) sędziego czy prokuratora zalicza seminaria, zdaje egzaminy, a on nie. Ten fakt ugruntował go w przekonaniu, że jest to zamknięta kasta. Ubzdurał sobie, że musi ją rozbić. I zrobił to z pomocą Jarosława K., o którym wiedział, że uwielbia dzielić ludzi. Nie mając absolutnie żadnego planu, od samego początku błądził. Wykorzystali to ci, którzy padli ofiarą zasad, jakimi kierowali się zapewne sędziowie egzaminatorzy. 

I z takich ludzi, według Ziobry odrzuconych, pokrzywdzonych (z nim samym na czele), stworzył i uruchomił system czystek i represji, zmian struktur w całym wymiarze sprawiedliwości. Jego mentorem pewnie był Mariusz Kamiński, z którym w ławach rządowych często dyskutował. O czym? Być może o przystojniaku Tomaszu Kaczmarku, byłym policjancie skazanym niegdyś na 2 lata w zawieszeniu za zabicie autem 27-letniej kobiety. Wziął go po wyroku do CBA na zasadzie: jeśli gość z wyrokiem chce u mnie służyć, to musi się zasłużyć. A przecież Ziobro niedopieszczonych intelektualnie i niezadowolonych sędziów i prokuratorów miał, niestety, dużo. Też musieli się zasłużyć – choć nie wszyscy. Wystarczyło, że się znali ze studiów. 

Ktoś mądrze zapyta: – To mamy w końcu ten trójpodział władz, czy nie? Teoretycznie tak, ale kto dziś pamięta, jak Ziobro podawał przykłady z Niemiec i Hiszpanii? Obudzili się ostatnio różni publicyści i też pytają. To kto w końcu personalnie jest winny tego prawnego bałaganu tworzonego przez tyle lat? Odpowiadają różnie, nawet i tak, że sami sędziowie, ponieważ przyjmując awans od KRS czy nominację od Dudy, mogli powiedzieć NIE – jak napisano w jednym z tygodników. Poszli za kasą, a w konsekwencji za wyższą emeryturą. Może i tak, ale przecież ktoś tych sędziów uczył prawa? A co ma pomyśleć o uczących prawa przeciętny Kowalski, gdy czyta wywiad Tomasza Zimocha („Angora” nr 2) z prof. Ryszardem Balickim, członkiem PKW z Uniwersytetu Wrocławskiego, jednym z dwóch, którzy wstrzymali się od głosu? Na pierwsze pytanie: Jednym ze wstrzymujących się był pan. Dlaczego?, tenże odpowiada: Uważam, że Kodeks wyborczy nie daje możliwości głosowania przeciw. Bzdura!

W sierpniu był za odebraniem kasy PiS-owi, czyli był przeciw, a 30 grudnia wstrzymuje się?! Oj, Jarek, Jarek! Musiałeś stawiać na krakusów? Najpierw ten Ziobro, potem Duda i Gowin? Chłopaki z Targówka to pamiętają i życzą ci, abyś niedługo trafił na jakiegoś „wykształciucha” z Krakowa na sali sądowej. Wiesz którego? Tego, co ma na szyi łańcuch z godłem. Z pozdrowieniami. KOMINIARZ

Polak, Węgier…

Polak, Węgier dwa bratanki, do azylu i do nawalanki – chciałoby się powiedzieć po tym, co łączy nasze kraje. Wiem, Węgrzy to nie tylko Orbán. Niestety, miałem okazję kilka lat temu przekonać się, co myślą przedstawiciele tego narodu, i zobaczyć, jak przesiąknięci są ideo logią swojego obecnego premiera. Było to o tyle przerażające, że dotyczyło osób z kręgów opiniotwórczych. Nic więc dziwnego, że Unia Europejska pozbawia Węgry wypłaty środków ze względu na nieprzestrzeganie standardów państwa demokratycznego. Przyznanie „azylu” Romanowskiemu z pewnością doprowadzi do napięcia na linii Polska – Węgry.

Zapowiadają to już wystąpienia przywódców obu krajów. To znaczy premiera Orbána i premiera Tuska. Sorry, ale An drzeja Dudy nie uważam za przywódcę niczego, a Polski zwłaszcza (…). Zbieg okoliczności spowodował, że Polska przejęła właśnie od Węgier przewodnictwo w Unii Europejskiej. Trudno o bardziej spektakularną zmianę! Oto kraj, którego przywódca jest bodaj największym krytykiem Wspólnoty w jej wnętrzu, oddaje przewodnictwo państwu, którego premier nie dość, że najlepiej zna UE, to w dodatku jest wielkim jej entuzjastą. Nie bez znaczenia jest to, że Polska wyrasta na jeden z głównych krajów w Unii, jak i fakt, że – niezależnie od tego, jak oceniamy naszą wewnętrzną sytuację – jesteśmy w tej chwili krajem w miarę stabilnym i przewidywalnym. Nie przypuszczam, byśmy odpuścili Węgrom sprawę schowania Romanowskiego przed naszym wymiarem sprawiedliwości. Procedury będą jednak ciągnąć się przez miesiące, jeśli nie lata.

Mam nadzieję, że aktualne trudności z dostępnością do byłego wiceministra nie uniemożliwią dotarcia do faktycznego kierownika wielkiego przekrętu pod nazwą Fundusz Sprawiedliwości, czyli szeryfa Ziobro. A to, że zbiegłemu wiceministrowi wypłacamy wynagrodzenie, to już absolutne kuriozum w świecie. Oto utrzymujemy zbiega z naszych pieniędzy. Czy naprawdę nikt nie może wziąć na siebie odpowiedzialności za wstrzymanie wypłat? Niech Romanowski pójdzie do sądu z pozwem na wstrzymanie wypłat jemu i jego ludziom w biurach poselskich. Prezydentowi widocznie tym razem też nie przeszkadza, że jeden z posłów nie bierze udziału w pracach Sejmu. A pamiętamy przecież, jak histerycznie reagował, gdy dwóch przestępców z poselskimi mandatami siedziało w więzieniu. Zastanawiające jest może nawet nie to, w jakim tempie zamykani są kierujący przekrętami z czasów minionej władzy, ale to, jak mało słychać o decyzjach mających uderzyć w ich materialne „osiągnięcia”.

Uważam, że konfiskata majątku podziałałaby najskuteczniej. Docierają do nas co rusz nowe informacje o majątkach przepisywanych przez ludzi dawnej władzy na inne osoby. Tłumaczą przy tym bezczelnie, że robią to, „bo mogą”. Ewidentne dowody, dostarczane między innymi przez zespół Romana Giertycha, są niewystarczające? Chyba nie wszyscy mają immunitety? NARCYZ WASZKIEWICZ

Warszawa – Budapeszt

Pamiętamy z przemówienia inauguracyjnego pana Kaczyńskiego po wygranych wyborach 9 lat temu takie zdanie: „A od dzisiaj będziemy mieć w Warszawie Budapeszt”. Nie wszyscy wówczas rozumieli sens tych słów, ale, niestety, szybko przekonaliśmy się, co Pan Prezes miał na myśli. A on, skupiając wokół siebie ludzi, dla których władza i pieniądze są mottem życia i, co najważniejsze, pozwalając im na realizowanie swoich „pasji”, rozpoczął orbanizację kraju. Podobnie jak jego węgierski guru – pan Orbán – dewastował wymiar sprawiedliwości i media, niszcząc wszelkie przejawy ruchów społecznych, ośrodki demokratyczne i ludzi o innych poglądach na formę sprawowania władzy.

Nie spodziewał się tylko ten nasz Geniusz Tatr, że przysłowie „apetyt rośnie w miarę jedzenia” tak szybko sprawdzi się w  otoczeniu najbliższych mu żołnierzy. Skala afer, przekrętów i złodziejstwa osiągnęła taki poziom, że odbiło się to na kartach wyborczych w 2023 roku, ale, niestety, smród po tej zgrai nieuczciwych ludzi czujemy nadal. Obserwując ostatnie wydarzenia wokół pana Romanowskiego, Napoleon Naszych Czasów powinien wypowiedzieć inne zdanie: Od dzisiaj będziemy mieć w Budapeszcie Warszawę. 

Ponoć PiS szuka w Warszawie lokalu na biuro podróży oferujące jedynie jednokierunkowe wyjazdy na Węgry do Budapesztu, a deweloperzy w stolicy Węgier już podnoszą ceny mieszkań, spodziewając się najazdu „turystów z Polski” z grubymi portfelami. Prezydent Warszawy powinien dać licencję na prowadzenie takiego biura do końca maja 2025 roku, kiedy to najważniejsza osoba spod skrzydeł geniusza zamknie drzwi w samolocie udającym się na południe. Jest to marzenie, ale często składane życzenia sobie i najbliższym w nowym roku spełniają się – więc życzmy sobie tego. ANDRZEJ JANIEC

80 lat temu

Nigdy nie zapomnę dnia 17 stycznia 1945 r. i następujących po nim dni. Ale zamiast sięgać do własnej słabnącej pamięci, skorzystam z tego, co zapisała moja znajoma, śp. Hania K., mieszkająca wtedy na Saskiej Kępie: „Od świtu do zmierzchu Wałem Miedzeszyńskim ciągnął milczący pochód postaci okutanych chustami, szalami, kocami. Przeważały kobiety z dziećmi… Jedynym przejściem była zamarznięta Wisła… Jedni drugim pomagali pokonać zryty pociskami lód tworzący góry i doliny spiętrzonej kry”. Hania opisała też wcześniejsze miesiące. W sierpniu zaopiekowała się kilkutygodniowym pieskiem.

Ojciec poszedł walczyć. Matka, pani M., została z 10-letnią córką i 4-letnim synem. Hania wspomniała, jak rozwijało się zwierzątko, i zabawy z nim, ale także kłopoty ze zdobyciem jedzenia, „okropny dzień”, kiedy z wyższego piętra było widać samoloty zrzucające bomby na kościół św. Aleksandra, spotkania z żołnierzami niemieckimi, szczególnie niebezpieczne po rozkazie, by wszyscy mieszkańcy opuścili dzielnicę. Pani M., aby zdobyć coś do jedzenia, ryzykowała życie, szła polami na Grochów, omijając patrole niemieckie i sprzedawała coś z ubrania. Natarcie wojsk polskich nastąpiło 15 września i tę noc ludzie i pies spędzili w piwnicy. Potem, wciąż wbrew rozporządzeniom, byli jednak w strefie frontowej, pani M. nadal wędrowała na Grochów, omijając patrole, a na Saską Kępę spadały niemieckie pociski.

Przyszła zima, opału nie brakowało, ale temperatura w mieszkaniu wynosiła około 12 stopni. „Biedne kanarki nie wytrzymywały tego zimna, jeden po drugim umierały” – zapisała Hania. Potem było Boże Narodzenie, choinka, a nawet „pasterka w czyimś mieszkaniu pełniącym rolę kaplicy… przy ul. Obrońców, blisko Styki”. Potem był jeszcze krótki epizod dzielenia mieszkania z radziecką radiostacją… Ta wzruszająca historia nie miała dobrego zakończenia. Ojciec Hani poległ pod Babicami 2.08.1944. Rodzina dowiedziała się o tym w 1946 r. W ogromnym skrócie przytoczyłem wspomnienia Hani, aby do osób urodzonych po wojnie dotarło, że równie dramatyczne przeżycia były wtedy udziałem setek tysięcy ludzi. Ci ludzie 80 lat temu wierzyli, że jest szansa powrotu do normalnego życia, odbudowy zrujnowanego miasta, zakładów pracy, otwarcia szkół średnich i wyższych. A w 2017 r. ktoś uznał, że nazwa ulicy 17 Stycznia propaguje komunizm… WOJCIECH KROSZCZYŃSKI

Pocztówka z Polski

W tym roku byłam dłużej w Polsce i widziałam „polowanie na czarownice”. Właśnie darowano „winy” organizatorkom marszów w obronie kobiet. Trwał proces lekarki, która pomagała kobietom. Obraźliwe, lekceważące. Podróż do Ciemnogrodu. Jacyś domorośli politycy, i nie mówię tu tylko o Kaczyńskim i jego bandzie, ale o niektórych „naszych przedstawicielach” w obecnej ekipie, odbierają kobietom podstawowe prawo. Prawo do samostanowienia. Jakby były ubezwłasnowolnione. Jak na ironię losu, to mężczyźni decydują o ciałach, losach kobiet. Nawrót do niewolnictwa? Tak łatwo decydować o życiu, losach kobiet tylko dlatego, że to one zachodzą w ciążę i ponoszą wszelkie konsekwencje, natomiast mężczyźni nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. 

Nie chodzi o ciąże chciane, oczekiwane przez partnerów. A może, dla lepszego zrozumienia, co znaczy ograniczanie praw innym, zabronić mężczyznom używania penisa w innych celach seksualnych niż prokreacja? Może wówczas ci, którzy pozwalają sobie na decydowanie o losach kobiet, odczują na sobie, co znaczy ograniczanie praw innym, co znaczy wchodzić w czyjeś najbardziej intymne sfery. Poza tym będzie o wiele mniej niechcianych ciąż i ludzkich tragedii. Mój ginekolog powiedział kiedyś: „Gdyby nie kobiety, toby nas tu wcale nie było”. Może niektórych rzeczywiście w ogóle nie powinno być. 

Panowie, dlaczego nie stajecie ramię w ramię z kobietami ze swojego otoczenia (przecież to matki, żony, siostry, córki, przyjaciółki, dziewczyny), żeby pokazać tym niewydarzonym, nieodpowiedzialnym politykom, na co sobie pozwalają. Że to dyktatorskie zapędy (…). Politykom wszelkiej maści należy co jakiś czas przypominać, że są opłacani z pieniędzy podatników, czyli przez społeczeństwo, i pieniądze, którymi dysponują, należy wydawać sensownie i odpowiedzialnie dla dobra państwa i Polaków. I jeszcze jedna z szokujących obserwacji w kraju w czasie mojego pobytu. Dla mnie prezydent państwa to człowiek, który niezależnie od swoich poglądów dba o dobro państwa i dobro kraju, a nie o swoje własne interesy. Z nadzieją na zmiany, z poważaniem ZAWIEDZIONA 

2025-01-29

Angora