W mediach zawrzało. Niektórzy bronili postawy Sikorskiego, inni pisali i mówili, że można zadać każde pytanie. Uważam, że nie. Czy wyobrażacie sobie, że dziennikarz pyta np.: „Czy pan/pani lubi seks oralny?”. Albo: „Czy pan/pani lubi bić swoją żonę/swojego męża?”. Pytań, których się nie powinno zadać w przyzwoitym dziennikarstwie, jest mnóstwo (przy okazji polecam dziennikarzom lekturę książki „Wywiad dziennikarski” Sally Adams i Wynfroda Hicksa). Chyba że ktoś uprawia dziennikarstwo tabloidowe, plotkarskie, klikbajtowe, etc., ale nie nazywajmy takiego dziennikarstwa poważnym, jakościowym. Monice Olejnik pomyliło się jedno z drugim.
O co jest więc ten cały raban? W „Kropce nad i” Olejnik zapytała Sikorskiego: „W «Tygodniku Powszechnym» przeczytałam o tym, że dla członków KO problemem jest pochodzenie pańskiej żony (Anne Applebaum – M.P.). Co by pan odpowiedział autorowi «Tygodnika Powszechnego » na to?”. Sikorski: „Ja bym powiedział, że jest już świecka tradycja, że pierwszymi damami powinny zostać osoby pochodzenia żydowskiego”. Olejnik podziękowała, Sikorski wstał i wyszedł bez słowa. Kompromitujące jest to, że Olejnik zacytowała jakoby „Tygodnik Powszechny”, w którym takiego artykułu nie było! Nie odrobiła researchu albo została wprowadzona w błąd przez swojego researchera/researcherkę. Wszystko jedno. Skoro zdecydowała się zadać tak drażliwe pytanie, powinna była to sprawdzić. Po drugie, artykuł, na który powoływała się Olejnik, napisał Piotr Śmiłowicz dla Gazeta.pl. W tekście padają zastrzeżenia wyrażane rzekomo przez członków Koalicji Obywatelskiej, że Sikorski po wygranej Trumpa ma mniejsze szanse na kandydowanie na prezydenta ze względu na żonę, która porównywała Trumpa do Hitlera i Stalina (gwoli ścisłości: porównywała retorykę jego przemówień). Najważniejsze było jedno zdanie: „Poza tym, jak można usłyszeć już zupełnie na offie w KO, w naszym społeczeństwie dobrą rekomendacją nie jest pochodzenie Applebaum”. W jednym i drugim przypadku (Śmiłowicza i Olejnik) mamy powołanie się na formułę „w KO mówi się”, „na offie w KO”. Kto mówi, dlaczego mówi, czy naprawdę mówi – nie wiemy. Wiemy tylko, że to jest dziennikarstwo plotkarskie, prosto z magla, niepoważne, brukowe. Nie znoszę tego rodzaju dziennikarstwa, bo każdy bezkarnie może powiedzieć i napisać, co mu ślina na język przyniesie, a weryfikacja nie jest możliwa, bo to przecież było anonimowo, „off the record”. A jeśli był to tzw. wrogi przeciek, żeby zaszkodzić konkurentowi, a dziennikarze dali się uwieść i wykorzystać?! Przy okazji: pochodzenie żony kandydata na prezydenta RP mnie NIE INTERESUJE. Interesują mnie jego poglądy i wizja prezydentury. Koniec, kropka.
Monika Olejnik znalazła jednak wśród dziennikarzy obrońców. W „Gazecie Wyborczej” Marek Markowski twierdzi, że Olejnik zrelacjonowała „jakąś polityczną rzeczywistość – zapytała o wątpliwość czy pogląd krążące w partii jej rozmówcy”. Markowski za pewnik przyjął czyste domniemanie, plotkę, nie wiadomo przez kogo rozpuszczaną. I na tak wątłej podstawie buduje swoją teorię, że takie „ważne i niewygodne pytanie” musi być postawione i z grubej już rury wali: „Ocena, czy partia biorąca pod uwagę takie czynniki jak antysemityzm, robi dobrze (…) czy źle (…), to temat na odrębną analizę”. Myślę, że o ile Olejnik się zagalopowała, o tyle teza o antysemityzmie (w KO lub wśród wyborców KO – M.P.) postawiona w oparciu o jakąś anonimową wypowiedź woła o pomstę do nieba. Tak kreuje się w mediach alternatywne tematy, które zastępują ważne pytania do kandydatów w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.