Pamiętam dobrze ów dzień, bo wracałem do Polski samochodem, w którym włączone radio podało krótką wiadomość, że jakaś awionetka zaczepiła skrzydłem o wieżowiec w Ameryce. Tak to już jest, że w depeszach agencyjnych nie zawsze podaje się właściwą treść jako pierwszy sygnał. Czasem szybkość ważniejsza jest od akuratności. Ale dobrze jest czasem zignorować wszystko i wrzucić wątpliwą informację do kosza. Jak było coś ważnego, to wróci. I rzeczywiście wróciło. Nie awionetka, lecz samolot, nie skrzydłem, lecz „nosem”, nie w „Ameryce”, ale w Nowym Jorku. Za chwilę podano w serwisie, że w ścianę wieżowca World Trade Center wbił się samolot pasażerski regularnych linii lotniczych. I wiedziałem już, że jadę nie do domu, lecz do telewizji.
Wracałem po wieloletnim pobycie w Indiach. Pamiętam jedną z rozmów z ambasadorem amerykańskim Richardem Celestem, wcześniej dwukrotnym gubernatorem stanu Ohio, przyjacielem prezydenta Billa Clintona. Dotyczyła ona współczesnych praktyk terroryzmu. Powiedziałem mu, gdzie wczoraj był ibn Ladin. Źródłem tej wiadomości był przedstawiciel Ahmada Szaha Masuda, „Lwa Pandższiru”, Ahmed Chalili, ambasador Afganistanu w Delhi. Richard wezwał natychmiast attaché wojskowego, który przyszedł z mapą satelitarną. Znaleźliśmy inkryminowane miejsce. I teraz, w samochodzie, skojarzyłem sobie te dwa sygnały. W studiu telewizyjnym powiedziałem, że sprawcą ataku na WTC jest najpewniej ibn Ladin, którego zaczęto nazywać bin Laden. Nikt jeszcze ani w Polsce, ani w Europie nie znał tego nazwiska. Dziś mówi ono o jednym z najpotworniejszych zbrodniarzy w historii terroryzmu.
Do czasów ibn Ladina terroryzmem nazywano operowanie cudzym lękiem do celów politycznych. Po tej cezurze trzeba dodać dwa elementy: operowanie wymaga odpowiedzi na pytanie, kto operował. Lęk wymaga wskazania tego, kto się boi. Nie wystarczy powiedzieć, że ktoś się boi. Trzeba podkreślić, że ten ktoś jest osobą przypadkową. Definicja będzie teraz bardziej skomplikowana. Trzeba zatem zdefiniować zbrodniarza. W terroryzmie dzisiejszym jest to na ogół bandyta, który stoi na czele zorganizowanej grupy terrorystycznej. W pojedynkę akty przemocy dokonywane są sporadycznie. Zdarzają się jednak, jak ataki nożowników.
Terroryzm jest stary jak świat. Mamy z nim do czynienia w czasach średniowiecznych za sprawą plemienia asasynów (zbrodniarzy, którzy dali nazwę angielskiemu rzeczownikowi „zabójca”). W XIX wieku pojawili się sztyletnicy, którzy mierzyli w polityków. Nieco później terrorystami nazwiemy klasyków gatunku w Rosji carskiej, jak Bakunin i Kropotkin, szykujących rewolucję. Miesza się tu terroryzm z terrorem. Trzeba to rozdzielić. Terroryzm jest zjawiskiem społeczno-politycznym, prądem w tym zjawisku. Terror natomiast to strach, czyli zjawisko biologiczno- -psychiczne, by nie powiedzieć psychiatryczne. Kiedy inkwizytor pali na stosie czarownicę, mamy do czynienia z terrorem. Kiedy jest na odwrót, kiedy czarownica pali na stosie inkwizytora, to mamy do czynienia z terroryzmem.
Wieki XX i XXI przyniosły ogromne namnożenie i zróżnicowanie zarówno gatunków, jak i rodzajów terroryzmu. Przyczyną tego była i jest frustracja młodych kontestatorów z powodu drastycznych różnic w świecie globalnym. Nie nadążał i nie nadąża za nim w świecie myśli koktajl socjalistyczno-liberalny, który przekształcił się w koktajl Mołotowa. W latach 60. i 70. zeszłego wieku zjawiska te w postaci Czerwonych Brygad dały o sobie znać we Włoszech, w Niemczech, Anglii, Szwecji, Hiszpanii i Japonii. I tylko na Dalekim Wschodzie spowodowały przemiany gospodarcze, dzięki czemu leżące tam kraje zaczęły się rozwijać po swojemu, lecz tu i ówdzie gwałtownie i korzystnie. Mowa tu o Japonii, Tajwanie, Korei Południowej, Singapurze, Indonezji, Malezji i Tajlandii. Nieco później dołączyły do „tygrysów” Wietnam i przede wszystkim Chiny. Zarazem imperialna Rosja włączyła do swej doktryny wojennej wszystko, co z doświadczeń terroryzmu bliskowschodniego (Fatah, Al-Kaida, Państwo Islamskie, Hamas, Hezbollah) dało się przenieść do Europy w pobliże wschodnich granic Unii Europejskiej. Tworzy się na naszych oczach praktyka wojny hybrydowej. Zarazem na jej marginesie potęgi gospodarcze kpią sobie ze zmian klimatycznych, które same wywołały. Zarazy, pożary lasów, topnienie lodów arktycznych i antarktycznych, topnienie śniegów w Himalajach, ulewy i apokaliptyczne powodzie, zanieczyszczanie atmosfery, zaśmiecanie oceanów i kosmosu to wszystko wskazuje człowieka jako sprawcę warunków, które trzeba spełnić dla rozwoju terroru i terroryzmu. Środowisko naturalne człowieka samo się nie wścieka.