Wśród zachwytów nad złotą wolnością szlachecką nieuchronnie powraca pytanie o to, czy historia mogła się potoczyć inaczej. Publicyści zastanawiają się, dlaczego polska demokracja wyrodziła się i zdegenerowała. Takie ujęcie sprawy prowadzi do nieuniknionych zafałszowań. Sugeruje, że istniał jakiś okres szczytowy, w którym państwo sobiepanów funkcjonowało sprawnie, sejm działał konstruktywnie, a ogół szlachty faktycznie brał odpowiedzialność za ojczyznę i realizował szczytne ideały. Dopiero gdy ten złoty wiek polskiej polityki dobiegł końca, system miał zacząć kruszeć.
W rzeczywistości jednak nie było żadnego etapu idylli. Według Jaremy Maciszewskiego tylko sejmy z ostatniej dekady życia Zygmunta Augusta, a więc z lat 60. XVI wieku, miały prawdziwie pozytywne skutki, działały z rozmachem i w sposób korzystny dla państwa. Nawet te zgromadzenia, nazywane sejmami egzekucyjnymi, toczyły się jednak na tle wielkiego konfliktu między szlachtą średnią a magnaterią. Nie były zgodne i uporządkowane, zrealizowały też ledwie cząstkę zamierzeń. Poza tym zajmowały się na równi sprawami ważkimi i zupełnie trywialnymi. Jak podkreślała badaczka zagadnienia i biografka ostatniego Jagiellona, Anna Sucheni-Grabowska, postulaty naprawy kraju i umocnienia ustroju mieszały się z wezwaniami do zreperowania konkretnego mostu albo do zniesienia lokalnego cła, które w danym powiecie szczególnie doskwierało szlachcie.
Subskrybuj