Warszawa, 19 listopada 1999 roku. Pan Jan Galant (nazwisko zmienione) od kilkunastu godzin bezskutecznie próbował dodzwonić się do syna. Telefon milczał. Zaniepokojony postanowił sprawę wyjaśnić. Drzwi jednak nikt nie otwierał. Sprowadził ślusarza, a ten pomógł mu otworzyć drzwi. Od razu widać było, że w domu gaszono pożar. Wszystkie pomieszczenia były mocno okopcone. Ogień na szczęście się nie rozprzestrzenił.
Kiedy Jan wszedł do łazienki, zobaczył w wannie pełnej wody zwłoki syna. Na głowie oraz pozostałych częściach ciała wystających ponad lustro wody widoczne były osmalenia sadzą. Jacek był nagi i nie dawał znaków życia. Jeszcze przed przyjazdem służb w sypialni znalazł zwłoki partnerki mężczyzny. Para została zastrzelona, a mieszkanie podpalono. W czasie sekcji zwłok okazało się, że kobieta była w szóstym tygodniu ciąży.
34-letni Jacek znany był od dawna policji, która podejrzewała go o związki z grupami przestępczymi z Warszawy. Robił w życiu różne interesy, ale większość z nich to nielegalna działalność. Miał wspólnika, niejakiego Pawła Z., ps. „Załen”. Obaj wyspecjalizowali się w legalizacji i sprzedaży kradzionych aut. Sami nieraz też je kradli. Dla przykrywki Jacek miał zarejestrowaną w domu firmę doradczo-konsultingową. Obaj mieli związki z tzw. mafią rydzyńską z Ursusa. Jacek był facetem po przejściach, miał za sobą nieudane związki z kobietami, w tym małżeństwo, które skończyło się rozwodem rok przed zbrodnią.
Miał też dziecko. Często dochodziło do scysji z byłą żoną, które odnotowała nawet policja. Od kilku miesięcy żył w konkubinacie z młodszą o 12 lat Małgorzatą. To był poważny związek, bowiem para niebawem miała wziąć ślub. Byli częstymi bywalcami nocnych lokali w stolicy. Dramat rozegrał się 18 listopada 1999 roku. Jacek i Małgorzata przed południem dość długo spali. Przypuszczalnie morderca się pojawił, kiedy jeszcze byli w łóżkach. Na pewno został wpuszczony do mieszkania i wykonał wyrok. Zaskoczeni gospodarze najprawdopodobniej się nie bronili. Z mieszkania raczej nic nie zginęło. Zabójca ukradł ofierze klucze do mieszkania oraz do amerykańskiego forda galaxy, którym odjechał z miejsca zbrodni.
Jak później ustalono, morderca pojawił się dzień po zbrodni około godz. 4 nad ranem 19 listopada. Podjął próbę zatarcia śladów zabójstwa, oblewając mieszkanie rozpuszczalnikiem i wzniecając pożar. Kolejny świadek widział o tej porze odjeżdżającego forda. Ponad dwa tygodnie później – 8 grudnia – w Pruszkowie przy ulicy Kościelnej (obok postoju taxi) znaleziono to auto na skradzionych tablicach rejestracyjnych. Samochód nie był uszkodzony, a kierujący posługiwał się oryginalnymi kluczykami.
Prawie półtora roku później, realizując w Warszawie i Pruszkowie filmową rekonstrukcję tych zdarzeń, za zgodą prokuratury użyłem oryginalnego auta, które było własnością zamordowanego Jacka. Śledczym chodziło o to, że może znajdą się świadkowie, którzy widzieli mordercę w tym samochodzie.
Kilka tygodni później dowiedziałem się, że zabójca od ponad roku jest już w areszcie. Policjanci od początku byli pewni, że było to wykonanie wyroku, a chodziło o rozliczenia finansowe. Tropy prowadziły do mafii rydzyńskiej, której członkiem był m.in. były wspólnik Jacka – Paweł Z. Dotarcie do niego nie należało do trudnych, bowiem siedział wtedy w więzieniu za handel narkotykami. Okazało się, że ten gangster, kiedy jeszcze był w spółce z Jackiem, wynajął mu garaż, który służył jako „dziupla” na skradzione auta. Kiedy jednak wpadł za narkotyki i został aresztowany, Jacek przestał mu płacić działkę za użyczenie garażu.
Kiedy opuścił więzienie i zażądał zwrotu długu, były wspólnik odmówił. Kupił więc pistolet z tłumikiem i zaplanował zemstę. Zatrzymano go w maju 2000 roku. Dwa lata później został skazany na dożywocie z możliwością ubiegania się o wyjście z więzienia po 30 latach. 14 lat później, w 2014 roku, Paweł Z. wystąpił do sądu z wnioskiem o przerwę w odbywaniu kary. Jako powód podał ciężką chorobę matki i potrzebę przekazania jej swojej nerki do dokonania transplantacji. Dostał zgodę i latem tego roku opuścił więzienie. Chora matka zmarła, a więzień uciekł w nieznane. Przez siedem lat morderca pozostawał nieuchwytny.
Wreszcie policyjni poszukiwacze wpadli na jego trop w Skandynawii. Ukrywał się od lat w Norwegii. Policjanci z Komendy Głównej we współpracy z norweskimi kolegami dopadli uciekiniera. Zatrzymano go w czerwcu 2021 roku w Bergen. Twierdził, że nie jest Pawłem Z. i przedstawił lewe dokumenty. Jednak dość szybko wykryto mistyfikację i skazany na dożywocie wrócił do więzienia w Polsce. Raczej do śmierci nie ma szans wyjścia na wolność._