Kiedy wraca się do domu skądś samolotem, stewardesa podaje „czas lokalny”, a w krainie tej obowiązuje lokalna waluta – złotówka. Nie wiem, czy państwo wiedzą, że Dzień Języka Polskiego obchodzi się wtedy, gdy przypada światowy dzień języków lokalnych, jakby to było jakieś amazońskie narzecze itd. Przy czym, niby wszyscy ludzie na świecie są jakimiś lokalsami, ale niektórzy bardziej. Na dodatek wielu lokalsów jest bez lokalu, bo to wcale przecież nie oznacza, że tam, gdzie powinni przebywać i gdzie są przypisani, mają jakieś locum. Już jako Polak jestem lokalsem, a jeszcze jako Ślązak z pochodzenia to już jakimś sublokalsem, który zresztą niedługo ma się nim stać jeszcze bardziej.
Tygodnik Powszechny podał, że mówiąc o języku śląskim, mówimy o trzynastym co do wielkości języku słowiańskim, i to mimo że jeszcze go nie ma. Trwają przygotowania, aby ten trzynasty co do wielkości został uznany dopiero za język. I nie wiadomo dokładnie, na którą odmianę padnie, bo w każdym regionie jest inny jego wariant, jeszcze bardziej lokalny. Powoli zresztą każdy z tych języków śląskich, tracący – jak wszystkie gwary – większość dawnego słownictwa, odznacza się już tylko charakterystyczną wymową. Analogicznie jak na Mazowszu (np. u Leszka Millera) mają „polytyka”, tak na Śląsku od razu jest ich „trzi”. Obecne wzmożenie we wprowadzaniu języka śląskiego ma jednak bardzo znaczący – nazywany tak samo w językach lokalnych polskim i śląskim – „timing”, czyli chronologię.
Subskrybuj