Rzucają tę robotę. Politycy na wysokich stanowiskach nie powinni kandydować do PE

Wybory do Parlamentu Europejskiego już za pasem, a jedyne pytanie, jakie zadaję sobie w związku z nimi, nie skupia się na kwestii tego, na kogo zagłosuję, a na tym, dlaczego właściwie miałbym głosować na kogokolwiek. Zwłaszcza iż często wśród kandydatów figurują osoby, które już piastują ważny urząd i powinny się go trzymać.

Rys. Tomasz Wilczkiewicz

Sceptycy-męczennicy

Rok 2024 jawi się jako politycznie intensywny. Ledwo co ludzie wrzucili swój głos do urny w wyborach samorządowych, a już będą mogli zrobić to po raz kolejny, tym razem w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Zdaje się, że niektórzy politycy nawet zbytnio nie przejęli się gruntowną zmianą plakatów, a jedynie lekko zmodyfikowali napisy na nich zawarte.

Trudno zatem odetchnąć od uśmiechających się postaci w garniturach, a co kolejna to – oczywiście w swoim własnym mniemaniu – konkretniejsza pod względem obietnic. Są nawet tacy, którzy deklarują swój eurosceptycyzm, ale pomimo tego ubiegają się o stołek. Nie lubią Unii Europejskiej choćby za Zielony Ład i szereg innych utrudnień, jednak jeśli ta sypnie kasą, wszystko będzie w porządku. Rzecz jasna, pieniądze nie stanowią tu głównego powodu ich kandydatury, a przynajmniej tak sądzą naiwni. Niemniej, wydaje mi się, że znacznie lepiej wyciera się załzawione oczy plikami banknotów niż zwykłą chusteczką.

Druga grupa już tak sceptyczna wobec Unii Europejskiej nie jest. Chce godnie reprezentować Polaków, lecz bez konkretnego wskazywania, których Polaków dokładnie. Być może wszystkich (czyli w rzeczywistości nikogo), być może tylko tych o konkretnych poglądach, a być może garstkę obejmującą ich samych. Nie mnie to przecież oceniać, prawda? Reasumując, pieniądze nie śmierdzą.

Świat zza krat nie taki kolorowy

Był kiedyś taki film. Nazywał się „Pieniądze to nie wszystko”. I rzeczywiście, o ile stanowią one ważną wartość, realnie nie są jedyną korzyścią, o jaką warto zabiegać. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale jako europarlamentarzysta pewne konsekwencje prawne, które zostałyby wyciągnięte wobec przeciętnego Nowaka lub Kowalskiego, wam zdecydowanie nie grożą.

Cofnijmy się do listopada 2023 roku. Wówczas to dość głośnio zrobiło się o Włodzimierzu Karpińskim. Były minister i sekretarz stolicy trafił do aresztu na skutek „afery śmieciowej”. Podejrzewano go o załatwianie wartych 600 mln zł kontraktów z Miejskim Przedsiębiorstwem Oczyszczania w Warszawie.

Po wyborach do polskiego parlamentu Krzysztof Hetman zrezygnował z mandatu europosła i został posłem na Sejm. Wówczas zgodnie z prawem mandat europosła musiał przejąć ktoś z drugim wynikiem na liście. Takie miejsce zajmowała Joanna Mucha, uzyskawszy 70 tys. głosów. Problem polegał na tym, że i ona dostała się do Sejmu. Trzecie miejsce zajął Riad Haidar (16,8 tys. głosów), jednakże zmarł kilka miesięcy wcześniej. Następny na liście był wspomniany Karpiński i 17 listopada uzyskał mandat europosła, co pozwoliło mu niczym w grze Monopoly nie patrzeć już na świat zza krat i kontynuować rozgrywkę.

Oczywiście wielu malkontentów zastanawiało się, czy tak na pewno wypada. Wszak Karpińskiemu postawiono pewne zarzuty i dobrze byłoby pociągnąć jego sprawę do końca. Kilku ekspertów, w tym rzecznik prasowy Parlamentu Europejskiego Łukasz Kempara, powiedziało jednak mediom, że nie występują żadne bariery. Jak się okazało, mieli rację.

Karpiński to kropla w morzu, a zarazem wzór do naśladowania dla niektórych obecnych kandydatów. To, że komisje śledcze stanowią bardziej roast niż poważną pracę rządu, wiedziałem już od początku ich przeprowadzania. Teraz jednak może się okazać, iż tak, jak były one bezużyteczne, tak stały się bezużyteczne jeszcze bardziej. Prokurator bowiem umorzy postępowanie w twojej sprawie, o ile uzbierasz odpowiednią liczbę głosów i wyjedziesz do Brukseli.

Za wysokie kwalifikacje

Pisałem już o dwóch oszustwach. Jedno polegało na zasłanianiu chęci zarobku wielkimi ideami, drugie natomiast na uniknięciu odpowiedzialności poprzez uzyskanie mandatu. Trzecie oszustwo polega z kolei na sprzeciwieniu się woli ludu. Warto zaznaczyć, że w październiku poprzedniego roku pewna liczba osób zagłosowała na konkretnych kandydatów, chcąc, aby ci zasiedli w sejmowych ławach. Po kilku miesiącach jednak najwyraźniej wspomniane ławy już zaczęły uwierać wyborczych zwycięzców, a ci zaczęli rozglądać się za alternatywą.

Posłowie, senatorowie, nawet ministrowie chyba zapomnieli o tym, że już piastują jakieś stanowisko i powinni się go trzymać. Wiadomo, że zdarzają się różne sytuacje takie jak choćby dymisja za wyjątkową nieudolność (z tym, że do błędu trzeba umieć się przyznać), lecz jeśli taka przesłanka nie zachodzi, mądrze byłoby nie rozczarowywać wyborców. Chyba że znów chodzi o pieniądze, no ale ja ta nie wiem.

Wyborcy jednak nie zawsze są głupi. Znaleźli się na szczęście tacy, którzy wprost nazwali kandydaturę obecnych ważnych person politycznych zwyczajną ucieczką. Jeden z sondaży przeprowadzony na początku maja wskazuje, że prawie połowa respondentów uważa, iż takie osoby nie powinny mieć możliwości kandydowania w eurowyborach. Oczywiście z badaniami ankietowymi trzeba ostrożnie, bo łatwo je zmanipulować. Ale jakoś tak się składa, że akurat w stosunku do tych konkretnych nie pojawia się u mnie cień sceptycyzmu.

Borys Budka, Marcin Kierwiński, Bartłomiej Sienkiewicz, Anna Maria Żukowska, Krzysztof Śmiszek, Adam Andruszkiewicz, Przemysław Wipler i wiele, wiele innych nazwisk z każdej partii bez wyjątku. Oni wszyscy już coś nam obiecali i tę obietnicę zamierzają złamać, aby wyjechać do Brukseli po większe benefity. Jest oczywiście bardzo łatwy sposób, aby ludzie ci wreszcie zaczęli nas brać na poważnie – możemy po prostu na nich w końcu przestać głosować, ponieważ większość z nich chce wyłącznie pieniędzy. Czy tak będzie? Szczerze w to wątpię.

I przez te wątpliwości nasuwa mi się myśl, że może najzwyczajniej w świecie nie zasługujemy na lepszą alternatywę. Może mamy to, co mamy, przez własną głupotę i ślepą wiarę w ludzi niesłownych, nierzetelnych i z ewidentną amnezją, skoro zapominają oni o wyborach mających miejsce zaledwie w październiku.

2024-05-30

Sebastian Jadowski-Szreder