Jeden cios, który przyniósł śmierć… Zabójstwo obiecującego zapaśnika

W Poznaniu trwa proces w sprawie tragicznego uderzenia w twarz znanego zapaśnika. Przed sądem stanął mężczyzna, który ukrywał się przez kilka lat w Hiszpanii.

Fot. Pexels

Tragedia wydarzyła się styczniowej nocy 2020 roku. Zapaśnik z poznańskiego klubu został pobity na tutejszym Starym Rynku, gdzie spędzał czas w jednym z klubów. Gdy stamtąd na chwilę wyszedł, otrzymał cios w twarz i upadł na ziemię. Zmarł po paru dniach w szpitalu.

Z nagrań monitoringu wynikało, że sportowiec stał w towarzystwie kilku osób i rozmawiał z kobietą. Wówczas podszedł do niego elegancko ubrany mężczyzna i wymierzył mu jeden cios. 29-letni Dominik Sikora nieszczęśliwie uderzył głową o bruk, co poskutkowało – jak się później okazało – poważnym uszkodzeniem mózgu.

Tragicznie zakończona kariera sportowa

Zmarły był czołowym zapaśnikiem poznańskiego KS Sobieski. Miał na swoim koncie wiele krajowych sukcesów, był także medalistą mistrzostw Europy kadetów. Pochodził z rodziny z bogatymi zapaśniczymi tradycjami – każdy z pięciorga rodzeństwa uprawiał tę dyscyplinę sportu.

Policja dość szybko ustaliła, kto był napastnikiem, ale podejrzany mężczyzna zniknął. Wiedziano jednak, że to Olgierd M., mający już wcześniej konflikty z prawem. Kawaler, bezdzietny, z zawodu mechanik samochodowy i operator maszyn rolniczych. W przeszłości ćwiczył między innymi boks. Z ustaleń prokuratury wynikało, że był też zawodnikiem sztuk walki MMA i trenerem.

Ta noc, zdaniem śledczych, wyglądała tak. Dominik Sikora wraz z dwiema koleżankami przebywał w klubie i pił alkohol. Był tam również Olgierd M. i nawet ze sobą rozmawiali. Tuż po północy zapaśnik wyszedł przed lokal. Stało tam kilka osób. To wówczas doszło do „ostrej wymiany zdań” pomiędzy Dominikiem Sikorą a Olgierdem M. Tego pierwszego próbowała odciągnąć koleżanka, ale w pewnym momencie Olgierd M. zadał mu cios ręką w twarz. Zaatakowany upadł, a napastnik wrócił do lokalu, z którego po pięciu minutach wyszedł. W tym czasie świadkowie położyli pokrzywdzonego w bezpiecznej pozycji i wezwano pogotowie.

W sprawie Olgierda M. wydano Europejski nakaz aresztowania. Po prawie czterech latach od zdarzenia został odnaleziony. Ukrywał się w Hiszpanii, a policja zatrzymała go w Walencji. W zasadzie sam się zgłosił, bo w końcu uznał, że musi się zmierzyć z przeszłością.

Milczenie na przesłuchaniach

Podczas pierwszego przesłuchania Olgierd M. nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i skorzystał z prawa do odmowy wyjaśnień. Podobnie było podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania. Wówczas oświadczył tylko:

– Chciałem zdementować krążące plotki, że zostałem zatrzymany przez jakąkolwiek grupę pościgową. Sam zgłosiłem się na policję. Wcześniej wyjechałem do Hiszpanii, bo bałem się spojrzeć w oczy rodzinie pokrzywdzonego – nie miałem na tyle odwagi, żeby zmierzyć się z tymi emocjami. A później była straszna nagonka medialna na mnie i nie dałem już rady z tym żyć. Według prokuratury zarówno wina, jak i sprawstwo Olgierda M. nie budzą żadnych wątpliwości. Precyzyjnie uderzył pokrzywdzonego w twarz, co skutkowało upadkiem na granitowe podłoże. Spowodowało to obrażenia czaszkowo-mózgowe i w następstwie śmierć. Jak dalej dowodzi w akcie oskarżenia prokurator, z monitoringu wynika niezbicie, że to Olgierd M. zaatakował nietrzeźwego Dominika Sikorę, a sposób tego ataku, jego szybkość, zdecydowanie i brak jakiegokolwiek wahania wskazują, że napastnik był przygotowany na takie zachowanie przynajmniej tuż przed tym incydentem.

Oskarżyciel zwrócił uwagę, że sprawca trenował boks i MMA i miał dużą wiedzę i sprawność w sztukach walki. Wiedział więc, jakie znaczenie ma silny cios zadany pięścią w twarz. Wiadomo bowiem, że taki cios eliminuje z walki przeciwnika, powodując natychmiastowy nokaut – utratę przytomności i upadek. W uzasadnieniu aktu oskarżenia napisano też, że pokrzywdzony nie wykazywał żadnych gestów agresywnych wobec napastnika i zupełnie nie był przygotowany na atak: nie zdążył nawet przyjąć postawy obronnej i nie starał się uniknąć ciosu.

Powrót do strasznych wspomnień

Proces w tej sprawie zaczął się w marcu tego roku. Na pierwszej rozprawie Olgierd M. oświadczył, że nie przyznaje się do winy w takim zakresie, w jakim jest oskarżony przez prokuraturę. Podobnie jak w śledztwie, odmówił składania wyjaśnień. Powiedział tylko:

– Bardzo żałuję tego wszystkiego, co wydarzyło się tamtej feralnej nocy. Nie mogę pogodzić się z tym, że uderzyłem Dominika Sikorę. Nie chcę obarczać tego człowieka winą za zdarzenie. Nie miałem jednak zamiaru zrobić mu krzywdy. A teraz bardzo żałuję, że doszło do tak nieszczęśliwego wypadku, w wyniku którego zmarł człowiek. Świadek Maciej S. to brat pokrzywdzonego, a zarazem oskarżyciel posiłkowy.

– Cieszę się, że w końcu złapano Olgierda M., to znaczy oskarżonego, i mam nadzieję, że w końcu dopadnie go sprawiedliwość i usłyszę wyrok adekwatny do czynu. Jest mi jednak bardzo przykro, że znowu muszą wrócić te straszne wspomnienia – tak zaczął swoje zeznania.

– Co panu wiadomo o ówczesnych wydarzeniach? – pytała sędzia Izabela Dehmel, przewodnicząca składu orzekającego.

– W zasadzie tyle, co z mediów i z filmików zamieszczonych w internecie. To znaczy, że brat po uderzeniu upadł na bruk. Później szukałem go w szpitalach i w końcu znalazłem.

– Czego się pan dowiedział w szpitalu? – dociekał mecenas Artur Tarnawski, obrońca oskarżonego.

– W zasadzie miałem kontakt tylko z jednym lekarzem. Pierwsze, co mi powiedział, to to, że Dominik nie potrafił nawet powiedzieć, kogo powiadomić o jego sytuacji, bo było podejrzenie złamania szczęki. A o tym, co się stało, lekarze dowiedzieli się od ratowników medycznych z pogotowia, bo oni rozmawiali na miejscu ze świadkami. Pamiętam też, że brat majaczył, nie można się było w ogóle z nim porozumieć. A później przewieziono go do drugiego szpitala, gdzie zmarł.

– Czy brat wcześniej na coś chorował? – chciał ustalić sąd.

– To był zdrowy człowiek, miał na bieżąco robione badania sportowe, bo był czynnym i utalentowanym zawodnikiem – trenował zapasy.

– Czy w tym drugim szpitalu ktoś panu powiedział, dlaczego bratu tak dramatycznie spadły parametry, między innymi hemoglobiny? – pytał obrońca Olgierda M.

– Nie. Pani doktor powiedziała tylko, że brat mógł zostać uderzony także w okolice brzucha. A także, że wszystko wyglądało u niego tak, jakby potrącił go samochód.

Biegły pod obstrzałem pytań obrońcy

Obszerne zeznania składał przed sądem biegły lekarz, który przeprowadzał sekcję zwłok pokrzywdzonego. To bardzo ważny świadek, bo niezbędne jest ustalenie, czy cios oskarżonego przyczynił się do późniejszej śmierci zapaśnika. Mecenasa Artura Tarnawskiego interesowało, jakie dokumenty otrzymał świadek ze szpitali przed wydaniem swojej opinii.

– Przed przystąpieniem do sekcji zwłok dysponowałem kartami informacyjnymi leczenia z obydwu szpitali, w których przebywał pokrzywdzony. Nie wiedziałem natomiast, dlaczego był hospitalizowany w dwóch placówkach. Często jednak tak bywa, że pacjent najpierw jest przewożony do szpitalnego oddziału ratunkowego, gdzie przeprowadza się podstawowe badania i ustala przyczyny zaburzeń, a później jest kierowany do innego szpitala. I tak właśnie było w tym przypadku.

– Kiedy i w którym szpitalu, według pana wiedzy, zdiagnozowano krwiaka podtwardówkowego?

– Na początku stwierdzono u pacjenta krwawienie podpajęczynówkowe, które jest zupełnie inne z punktu widzenia medycznego. Dopiero w drugim szpitalu stwierdzono innego krwiaka.

– Dlaczego zatem w pierwszym szpitalu, w badaniach obrazowych, nie stwierdzono tego drugiego. Czy to może mieć związek z tym, że – jak wynika z dokumentów medycznych – zrobiono tylko tomografię komputerową, a nie rezonans magnetyczny? – dociekał obrońca oskarżonego.

– Trudno mi się odnieść do tego pytania, bo nie dysponowałem pełną dokumentacją medyczną. Mogę tylko snuć przypuszczenia, bo gdy mamy do czynienia z krwiakiem podtwardówkowym, rozwija się on w ciągu 72 godzin. Tak to jest przyjęte w medycynie. Uwzględniając inne obrażenia pokrzywdzonego, czyli stłuczenie mózgu i złamanie podstawy czaszki, można przyjąć, że ten ostry krwiak mógł się dopiero tworzyć.

– Gdyby w badaniach obrazowych stwierdzono tego ostrego krwiaka, w jakim czasie należałoby podjąć operację neurochirurgiczną i jego usunięcie? Czy można z tym czekać aż 30 godzin? – naciskał adwokat.

– Im szybciej dojdzie do operacji, tym lepiej. Czas odgrywa tutaj zdecydowaną rolę.

– Czy mógłby pan zatem wytłumaczyć jakoś zapisy lekarza o treści: „Pacjent w dobrym stanie neurologicznym, w kontakcie słownym, aktualne zmiany nie wymagają leczenia operacyjnego”?

– Nie wiem, na jakiej podstawie konsultujący neurochirurg dokonał takiej oceny. Mogę tylko przypuszczać, że wynikało to z badania obrazowego. Domyślam się, że pytania obrony są z zakresu błędu medycznego, ale – jako medyk sądowy – dokonywałem tylko sekcji zwłok i ustaliłem wyłącznie przyczynę zgonu. Mogę tylko powtórzyć, że ten ostry krwiak mógł się jeszcze nie rozwinąć. Zwracam też uwagę, że jest kolejny wpis lekarski, w którym zaleca się kontrolę po 12 godzinach. Nie należy zatem wyciągać wniosków, że pacjent został pozostawiony bez opieki. Z mojego punktu widzenia postępowanie było jak najbardziej prawidłowe. Po ujawnieniu krwiaka podtwardówkowego podjęto od razu interwencję neurochirurgiczną.

– Co może oznaczać, że w trzeciej dobie nastąpił ponad 300-procentowy spadek hemoglobiny i 300 – 400-procentowy wzrost innych parametrów?

– Tak się zdarza po ciężkich zabiegach, że tego typu parametry ulegają gwałtownym zmianom. Mogło na przykład dojść do tzw. zakażenia wewnątrzszpitalnego. Gdyby jednak przyczyną zgonu nie były doznane obrażenia czaszkowo-mózgowe, a sekcja wykazała na przykład zapalenie płuc, byłby wówczas sens analizowania innych rzeczy – chociażby kiedy podano antybiotyk.

– Czy samo uderzenie pięścią w szczękę bez późniejszego upadku może spowodować takie obrażenia, do których doszło u pokrzywdzonego?

– To zależy od siły uderzenia, bo cios zadany z niewielką siłą nie musi spowodować poważnych obrażeń – co najwyżej w obrębie tkanek miękkich. W tym jednak przypadku uderzenie spowodowało upadek na twardą powierzchnię.

– Co mogłoby się stać, gdyby po zadanym ciosie pokrzywdzony nie upadł? – pytał z kolei sąd.

– Moim zdaniem doznałby tylko krwawych wylewów w obrębie tkanki miękkiej twarzy. Wszystkie obrażenia, które stwierdziłem, czyli złamanie podstawy czaszki, stłuczenie mózgu i krwawienie wewnątrzczaszkowe są wynikiem upadku. Gdyby pokrzywdzony nie upadł, czyn oskarżonego można by zakwalifikować jako doprowadzenie do lekkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu.

Trener czy nie trener?

Po zeznaniach biegłego głos ponownie zabrał mecenas Artur Tarnawski, ale w zupełnie innej kwestii.

– Chciałbym oświadczyć, że nieznane mi są podstawy, na jakich prokurator twierdzi, że mój klient trenował MMA i brazylijskie ju-jitsu.

Swojemu obrońcy wtórował oskarżony:

– Nigdy nie trenowałem MMA i brazylijskiego ju-jitsu. W akcie oskarżenia jest również napisane, że byłem trenerem sztuk walki i boksu, a to nieprawda. Prawdą jest tylko, że boks trenowałem 20 lat temu.

Ripostowała prokurator, choć istotnie w uzasadnieniu aktu oskarżenia pojawił się ten wątek.

– Zwracam uwagę, że w akcie oskarżenia nie ma mowy o tym, że oskarżony jest trenerem sztuk walki MMA, a jedynie, że chodził na siłownię i od wielu lat uprawiał boks i sztuki walki. Te okoliczności wyniknęły z zeznań świadków, jak również z materiałów dostępnych w internecie, gdzie oskarżony organizował zbiórkę pieniężną na swój wyjazd na zawody MMA jako zawodnik.

Proces trwa, kolejną rozprawę zaplanowano we wrześniu. Oskarżonemu grozi nawet dożywocie. 

2024-08-02

Katarzyna Binkowska