Na wstępie muszę zaznaczyć: decyzja Probierza o odebraniu Lewandowskiemu opaski kapitana bardzo mi się podobała. Sugerowałem to już dwa lata temu na łamach Angory. Wtedy postulowałem stworzenie dwóch reprezentacji: jednej na galowo – z Lewandowskim, Szczęsnym, Zielińskim i resztą gwiazd z wielkich zachodnich klubów – oraz drugiej, na ludowo, z najlepszymi zawodnikami rodzimej Ekstraklasy. Taki układ miałby sens: Lewandowskiego wypuszczalibyśmy na Niemców i Hiszpanów, a ekstraklasowiczów, powiedzmy, na Ormian.
Dlaczego? Bo dziwnym trafem nasi piłkarze światowego formatu właśnie z teoretycznie słabszymi rywalami wyglądają, jakby grali w betonowych butach.
Myśl, że z Lewandowskim w składzie poradzilibyśmy sobie z Finami, wydaje mi się egzotyczna. A czy było nam łatwiej z Lewym na szpicy przeciwko Mołdawii (czerwiec 2023), Albanii (wrzesień 2023) czy Węgrom (marzec 2021)? Czasem rzeczywiście ratował nas golem przed pełną kompromitacją, jak ostatnio z Litwą, ale tylko po to, by odwlec moment, w którym ktoś w końcu powie głośno: z Lewandowskim czy bez, jesteśmy równie beznadziejni.
Czy to znaczy, że bronię Michała Probierza? Wręcz przeciwnie. Uważam, że sensowniejszy skład wystawiłby dziś ChatGPT, a mecz z Finlandią to dla selekcjonera blamaż szczególny. Dlaczego? Bo – weźcie głęboki oddech – Finowie pokonali nas, grając piłkarzami z polskiej Ekstraklasy.
Nie mówmy więc o „niżej notowanym rywalu”. Powiedzmy to głośno, bardzo głośno:
W REPREZENTACJI FINLANDII ZAGRAŁO WIĘCEJ PIŁKARZY Z POLSKIEJ EKSTRAKLASY NIŻ W REPREZENTACJI POLSKI.
U nich: Källman i Hoskonen (Cracovia), Ivanov (kiedyś Warta, dziś ponoć na celowniku Arki Gdynia).
U nas: Skrzypczak z Jagiellonii.
Na ławce – Oyedele z Legii i Mrozek z Lecha, ale bez najmniejszych szans na wejście.
Czy wyobrażam sobie, że Probierz powołuje zawodnika Arki Gdynia? Klubu, który dopiero awansował do Ekstraklasy? Wolne żarty. Przecież musiałby tłumaczyć się dziennikarzom, a potem jeszcze gwiazdeczkom grającym w Serie A i Premier League, że ten chłopak z Gdyni ma prawo stać obok nich w szatni.
Piszę niby o piłce, ale przecież za tym tekstem i tymi żalami kryje się coś więcej. Prawda bardziej uniwersalna: o ludziach, którzy z orzełkiem na piersi (albo przypiętym w klapie marynarki) występują tak długo, że stracili do tego serce. Odgrywają kolejne mecze, recytują kolejne przemówienia, ale nie ma już w tym ognia.
Bo w polityce też znalazłbym kadry, które są wypuszczane przez trenera na każdą kampanię niezależnie od formy, wyników czy aktualnej przydatności. A potem eksperci deliberują z powagą, czy lepiej było wystawić Iksińskiego, „zesłanego do Senatu”, czy może Igrekowskiego, który od lat „grzeje ławkę” w europarlamencie.
Nie, moi drodzy. Najlepiej byłoby wpuścić kogoś, kto chce grać. Kto jeszcze czuje, że coś od niego zależy. Kogo nie zmęczyło noszenie barw. Bo tu nie chodzi o metrykę, tylko o głód biegania po murawie.
W minionym sezonie najlepszym polskim strzelcem Ekstraklasy był 35-letni Piotr Wlazło ze Stali Mielec. W sporcie taka metryka to wiek niemalże matuzalemowy, ale czy to powinno go skreślać skoro dowozi wynik? Jak na razie skreśla go tylko trener Probierz, który nie patrzy na boisko, tylko w lustro, sprawdzając czy dobrze leży na nim garnitur.