Jeśli jednak naprawdę takie jest jego pojęcie o rzeczywistości, to Rosjanie będą mogli bawić się nim jak marionetką i dawać w prezencie portrety za ustępstwa. Na marginesie: rosyjski sąd skazał kilka dni temu 4 niezależnych dziennikarzy na 5,5 roku więzienia za to, że krytykowali Kreml. Może Trump albo Vance upomną się o wolność słowa w Rosji Putina?
Wypowiedzi Trumpa o tym, kto zaczął wojnę, przejdą do annałów jako jedne z największych bredni w historii. To nie jego wojna, to wojna Bidena, to rzekomo „Biden i Wołodymyr Zełenski wykonali absolutnie okropną robotę, pozwalając, by doszło do tej farsy”. Dodał też zarzut wobec prezydenta Ukrainy, że „nie zaczyna się wojny z kimś, kto jest 20 razy większy”. Prezydent USA powtarza więc kłamstwa rosyjskiej propagandy. Wiemy już na pewno, że Putin nie chce zakończenia tej wojny i żąda dla Rosji pięciu regionów ukraińskich, nawet tych, których Rosjanie jeszcze nie zdobyli. Trump opowiada, że wyznaczył Putinowi termin zakończenia wojny, jednak nie podał konkretnej daty. Zapewne odłoży to ad Kalendas Graecas, czyli na święty nigdy, bo jego dotychczasowa sprawczość jest żadna, a Putin gra mu na nosie swoje melodie.
Niestety, wszystkie te informacje potwierdzają obawy, że USA stanęły po stronie Rosji. Agencja Bloomberg ujawniła, że Amerykanie nie potępią na szczycie G7 ataku Rosjan na miasto Sumy, ponieważ Trump „pracuje nad zachowaniem przestrzeni do negocjacji pokojowych”. To elementarz: żeby coś osiągnąć w negocjacjach, musisz stawiać swoje warunki i naciskać, a nie wycofywać się i przyjmować punkt widzenia oponenta (tak, mamy wierzyć jak Trump, że Rosjanie się pomylili, nie chcieli, to tylko im się omyłkowo przytrafiło, że zabili bezbronne osoby w zbrodniczym ataku). Polityka appeasementu nie przyniesie mu sukcesu, lecz jedynie zapisze go na kartach historii jako współodpowiedzialnego za tolerowanie zbrodni. A zgoda na przekazanie okupowanych terenów Rosjanom okryje jego administrację hańbą.
Co na to wszystko polscy politycy? Zamiast nazywać rzeczy po imieniu, większość kandydatów na prezydenta (poza Hołownią i Biejat) nabrała wody w usta, a jak już się odzywają to – jak Braun czy Mentzen – po to, by powiedzieć, że nie wyślą polskich żołnierzy do Ukrainy. W kampanii wyciągają zastępcze tematy o imigrantach, płciach i preferencjach seksualnych, zamiast odnieść się do tego, co dotyczy głównych prerogatyw prezydenta: polityki zagranicznej, obronności i działań na wypadek agresji z zewnątrz. Te tematy w kampanii wyborczej są na ogół marginalizowane, bo większość kandydatów albo nie ma dobrych pomysłów, albo klepie komunały o migrantach (jak Nawrocki). A przecież od prezydenta oczekujemy nie tylko odwagi, ale mądrych planów na wypadek konfliktu zbrojnego. Jeśli motywem głównym debat telewizyjnych mają być wzajemne połajanki, a ich bohaterami na zmianę Trzaskowski i Nawrocki, to nie mamy szans, by poznać szerzej poglądy kandydatów w najważniejszych sprawach. Szczerze mówiąc, wolałbym dyskusje telewizyjne i radiowe jeden na jeden z udziałem dziennikarzy, względnie z ekspertami zadającymi pytania, niż takie poprzycinane jednominutowe wypowiedzi, które mogę przeczytać w broszurach propagandowych przyszłych „prezydentów”. Relacje prasowe z debat potwierdzają, że ich przedmiotem jest to, kto na nich był, a kogo zabrakło, kto jak się zachował i jak wypadł, a nie jego czy jej poglądy. Mówienie o poglądach już dawno stało się passé.