Pięć lat więzienia – taka kara grozi Grzegorzowi P. i Pawłowi N., którzy w czerwcu tego roku spotkali się w sali Sądu Okręgowego w Warszawie. Mają odpowiadać za zbrodnię przeciwko ludzkości, której ofiarą padł ksiądz Jerzy Popiełuszko. Nie chodzi jednak o jego głośne uprowadzenie i zabójstwo w roku 1984, bo za to obaj odsiedzieli już wyroki. Tym razem prokuratura chce ich ukarać za to, że stworzyli fałszywe dowody, aby doprowadzić do skazania niewinnego człowieka za przestępstwo, którego nie popełnił. To precedensowa sprawa w Polsce. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby sprawcy stanęli przed sądem po czterech dekadach. Także dlatego, że sądy wszystkich instancji przez lata nie mogły się porozumieć, czy w ogóle ten akt oskarżenia powinien trafić na wokandę.
Na dołku
Był 12 grudnia 1983 roku. Mroźny, zimowy dzień w szarej rzeczywistości PRL-u. Do Pałacu Mostowskich, który był wówczas siedzibą Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych, zgłosił się kapłan z warszawskiego Żoliborza – Jerzy Popiełuszko. Został tutaj przesłuchany jako podejrzany o tzw. nadużycie wolności religijnej. Prokurator Anna Jackowska zarzuciła mu, że przy wykonywaniu obrzędów religijnych (…) w wygłaszanych kazaniach nadużywał wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne, a w szczególności pomawiał, że te władze posługują się fałszem, obłudą i kłamstwem, poprzez antydemokratyczne ustawodawstwo niszczą godność człowieka, a także pozbawiają społeczeństwo swobody myśli oraz działania, czym nadużywając funkcji kapłana, czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej. Za taki czyn obowiązujący wówczas Kodeks karny przewidywał do 10 lat więzienia. Kapłan nie przyznał się do winy i odmówił odpowiedzi na pytania. Mimo to przesłuchanie trwało wiele godzin. Po jego zakończeniu ksiądz trafił do izby zatrzymań.
Subskrybuj