R E K L A M A
R E K L A M A

Destrukcja? Premier wymienił esencję na świeżą

Istnieje wiele technik mieszania herbaty. Jedni kręcą łyżeczką w prawo, zgodnie z ruchem Ziemi, efektem Coriolisa i w harmonii z siłami natury. Inni – przeciwnie – mieszają w lewo, na przekór, w geście indywidualistycznego buntu. Grant Harrold, były kamerdyner króla Karola III, przestrzega, że obie metody są niegodne arystokratycznego stołu. Jedyny słuszny sposób to delikatne poruszanie łyżeczką w przód i w tył, bez obijania o brzeg filiżanki. 

Rys. Mirosław Stankiewicz

Sam mogę sobie wyobrazić nawet takich, którzy potrząsają spodkiem albo całym stolikiem – byle coś się zadziało, ale cholera, jeśli wcześniej nie dodamy cukru, herbata od mieszania nie stanie się słodsza. Trzymając się herbacianej metafory, Donald Tusk wymienił esencję na świeżą. Problem w tym, że w szklance wciąż pływa ten sam, dobrze znany Earl Grey. Cukrem, czyli tym, co nadaje smak i sens całemu naparowi, powinien być jasno zarysowany przez premiera horyzont ambicji nowego-starego rządu. Dla porównania: Beata Szydło miała swoją dominantę. Były nią transfery socjalne, z 500 plus na czele. Zmiana była na tyle rewolucyjna, że niezależnie od skali zarzutów pod jej adresem zawsze znajdował się ktoś, kto rozpoczynał obronę Szydło od słów: „ale wprowadziła 500 plus”. To skutecznie blokowało poważniejszą debatę na temat jej dorobku. Oczywiście tamto zaklęcie dziś już nie działa. Rząd Tuska dokonał waloryzacji świadczenia, dołożył „babciowe”, nauczycielom wypłacił rekordowe podwyżki. I co? I nic. Sondaże nawet nie drgnęły. Tusk nigdy nie będzie kojarzony z „socjalną rewolucją”. To pole zostało już dawno zagospodarowane. Mateusz Morawiecki z kolei chciał być modernizatorem. Kimś na wzór Eugeniusza Kwiatkowskiego, kto zamiast Gdyni i COP-u obiecał przekop Mierzei Wiślanej, wielkie lotnisko w Baranowie i milion elektrycznych samochodów. Z tych pomysłów wyszło bardzo niewiele. Przekop okazał się drogą donikąd, łopaty w Baranowie nigdy nie wbito, a o Izerze nikt już nie pamięta. Zostały jednak zapamiętane ambicje – i styl ich ogłaszania. Bo jeśli Tusk wobec rosnących cen masła zarządzał skup interwencyjny, to Morawiecki już by ściągał samolotami krowy z Chin i witał się z nimi na Okęciu w blasku kamer.

Rekonstrukcja jest kolejną z serii rewolucyjnych zmian zapowiadanych przez Tuska po „roku przełomu” i „doktrynie piastowskiej”. Mówimy o wydarzeniach sprzed kilku tygodni, o których dziś mało kto pamięta.

Konia z rzędem temu, kto potrafiłby poza hasłem „deregulacji” wyjaśnić, na czym właściwie miały polegać te kopernikańskie przewroty. Zresztą nie tylko ja dostrzegam problemy z ambicjami u Tuska. Tak na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” rekonstrukcję komentowała socjolożka Karolina Wigura: – Wobec wizji przyszłości, którą mają prawicowi populiści, liberałowie wyglądają niezwykle blado. A tu trzeba rozbić bank, przeprowadzić rewolucję w pomysłach na to, jak chcemy zmieniać rzeczywistość, wrócić do myślenia intelektualnego. A co zrobił rząd Donalda Tuska? W zasadzie odciął od siebie całą bazę intelektualną i ludzi, którzy mogliby na coś zwrócić uwagę, wytknąć błędy, zachęcić do obrania kursu na pierwszy rzut oka mało popularnego. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że na starcie wylaliśmy cysternę dziegciu, a przecież nowym ministrom trzeba dać szansę. To prawda. Przyjrzyjmy się, których resortów dotyczą zmiany.

Najwięcej emocji wzbudziła chyba wymiana Adama Bodnara na Waldemara Żurka w Ministerstwie Sprawiedliwości. Temu pierwszemu zarzucano, że „za wolno rozliczał PiS” i że wciąż nie sporządzono wielu aktów oskarżeń wobec rządzących w minionych latach. – Nowy minister i prokurator generalny nie może przecież walczyć z połową prokuratury, tylko musi tę prokuraturę uwolnić od ludzi Ziobry, krótko mówiąc, musi „odziobrować” prokuraturę i zająć się przestępcami. Rozliczyć wszystkich odpowiedzialnych za: Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, za Ostrołękę, za wszystkie afery pandemiczne i za fundusz sprawiedliwości – mówił w TVP Info europoseł Dariusz Joński, niejako wyznaczając zadania dla nowego ministra. – Ja bym powiedział, że jest głupszy od Giertycha, ale nie mogę, bo jesteśmy na wizji – żartował w swoim stylu w TV Republika Przemysław Czarnek, pokazując, że jego środowisko jak na razie tych rozliczeń za bardzo się nie boi.

Wiele mówiło się także o nominacji dla Marty Cienkowskiej, która z wiceministry kultury awansowała na szefową tego resortu. Aż do ostatniej chwili według przecieków medialnych ministrą miała być Aleksandra Leo z Polski 2050. Dlaczego w takim razie wybrano Cienkowską? Kulisy tej nominacji odsłoniła na łamach Onetu dziennikarka Dominika Długosz, która zazwyczaj jest dobrze poinformowana, jeśli chodzi o sejmowe kuluary. – Jak słyszę w Polsce 2050, Aleksandra Leo spotkała się ze swoją koleżanką, panią Martą Cienkowską. I pani wiceministra Marta Cienkowska przekonała swoją koleżankę bardzo twardymi słowami – była to wręcz, jak usłyszałam, nie damska, lecz męska rozmowa – że ona się po prostu do tego nie nadaje, że nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi z tą kulturą, że nie ma zielonego pojęcia, jak zarządzać tym resortem. Cóż, jeśli to prawda, to posłance Leo należałoby jedynie pogratulować. Wielu polityków brnęłoby w to dalej, próbując uczyć się na własnych błędach. Opozycja zaatakowała jak zwykle wszystkim, co miała pod ręką, wypominając Cienkowskiej nie tylko nikłe doświadczenie, lecz także to, że wymusiła pierwszeństwo i spowodowała wypadek. W tej pierwszej sprawie chciałbym polityków PiS uspokoić.

Naprawdę nie da się mieć mniejszego doświadczenia, niż miała Jadwiga Emilewicz, gdy kilka lat temu obejmowała tekę w Ministerstwie Rozwoju. Plotkowano wówczas, że ten niespodziewany awans to efekt długoletniej przyjaźni z Jarosławem Gowinem. A czy dzięki przyjaźni z premierem swoje stanowisko zachowała ministra edukacji Barbara Nowacka? Tak zasugerował w Kanale Zero poseł Polski 2050 Sławomir Ćwik. Gdy posłanka Paulina Matysiak – dziś walcząca o miejsce na liście PiS – stwierdziła, że nie rozumie, dlaczego Nowacka zachowała stanowisko, Ćwik wtrącił się i powiedział: – Każdy, kto łączy kropki, wie, dlaczego została. Wypowiedź wywołała lawinę komentarzy. Ćwik później przepraszał i tłumaczył, że miał na myśli coś zupełnie innego – że Nowacka jako liderka Inicjatywy Polskiej (wchodzącej w skład Koalicji Obywatelskiej) musi mieć w rządzie swoją tekę. Ale w te tłumaczenia nikt już nie wierzył. Wspomnę jeszcze o nominacji, która wzbudziła najwięcej entuzjazmu. Chodzi o awans Radosława Sikorskiego na stanowisko wicepremiera. Dosłownie kilka godzin po tym, gdy ministrowie złożyli przysięgę w Warszawie, internauci zachwycali się, że Sikorski znał tekst na pamięć, brytyjski dziennik „The Daily Telegraph” donosił, że nasz minister odegrał kluczową rolę w odblokowaniu amerykańskich dostaw broni do Ukrainy. Z kolei według badań CBOS opublikowanych 24 lipca, Sikorski cieszy się najwyższym zaufaniem ze wszystkich polityków rządu. Ufa mu 44 proc. wyborców, co oznacza awans o 4 punkty względem poprzedniego badania. W polityce mówi się, że polityk, któremu naraz wychodzi tak wiele, ma swoje „momentum”, większość jednak orientuje się, że to był ich szczytowy moment po czasie, wierząc w to, że od teraz passa będzie szła już zawsze. Doświadczonemu politykowi (pierwszy raz wiceministrem Sikorski został… 33 lata temu!) to raczej nie grozi.

Oddajmy głos Mateuszowi Mazziniemu z „Polityki”: – Źródła w KO mówią, że Sikorski zawsze wiernie staje za Tuskiem, więc nie wyjdzie przed szereg. Scenariusz ojcobójstwa jest wykluczony. Z drugiej strony mnożą się głosy, że Sikorski pierwszy raz w karierze zaczyna szefowanie rządem rozważać. Musiałby to jednak zainicjować Tusk, dziś pragnący zachować kontrolę. Nie można przy tym wykluczyć, że gdy do samego Tuska dotrze, że społeczeństwo się od niego odwraca, a koalicjanci nie wierzą już w jego charyzmę ani polityczny geniusz – może sam zdecydować się na zmianę, namaszczając Sikorskiego na następcę

2025-07-31

Jan Rojewski