Skutki tych działań są różne, ale na pewno nie można narzekać na nudę. Co więcej, w koncepcji Probierza da się doszukać nadziei, że odmieni pełne rozczarowań oblicze naszego futbolu.
Byłem szczerze zdziwiony aż tak wielką lawiną krytyki, jaka spadła na Michała Probierza po pierwszym z dwóch meczów Ligi Narodów, jakie rozgrywaliśmy u siebie w Warszawie, na PGE Narodowym. Dwumecz z ekipami z europejskiego topu rozpoczynaliśmy rywalizacją z Portugalczykami. Nie chcę robić z siebie proroka, ale w przedmeczowych rozmowach z kolegami rzuciłem, że pewnie przegramy, ale coś powinniśmy strzelić. Będzie 1:3! I było, co należało przyjąć ze zrozumieniem, bowiem oczekiwania, że to my będziemy w tym starciu górą, były oderwane od rzeczywistości. Inna sprawa, że wynik mógł być znacznie wyższy, bo Portugalczycy z 39-letnim Cristiano Ronaldo w składzie (jego forma i wydolność szokują!) przez większość spotkania straszliwie stłamsili naszych. W defensywie wyglądaliśmy nędznie. Na pogubionych i przestraszonych. I tylko interwencje Łukasza Skorupskiego uchroniły nas przed większą kompromitacją. Swoją drogą, zarówno „Skorup”, jak i strzegący naszej bramki kilka dni później w meczu przeciwko Chorwacji Marcin Bułka solidarnie wpuścili po trzy gole, ale i tak wszyscy zgodnie uznali ich występy za bardzo udane. Po prostu bramkarze mieli przez 180 minut mnóstwo do roboty, z czego wywiązali się na tyle dobrze, że wyścig o pierwsze miejsce w składzie wciąż nie jest rozstrzygnięty.
Dlaczego, skoro z tyłu było tak źle i rywale mieli tak mnóstwo okazji do strzelania nam kolejnych goli, nie dołączam do wściekłego ataku na Probierza? Odpowiedź jest prosta. Przecież trener robi dokładnie to, czego wszyscy oczekiwaliśmy po ostatnich miesiącach – a właściwie latach – potężnych rozczarowań reprezentacją. Nie wprowadza w niej kosmetycznych zmian, lecz na całego przeprowadza kapitalny remont. A podczas takich działań bywa ciężko, głośno i nie zawsze wszystko przebiega wedle zakładanego scenariusza. Najważniejsze, że selekcjonerowi nie chodzi wyłącznie o spektakularną demolkę tego, co było złe, ale że gdzieś tlą się zapowiedzi lepszej przyszłości. I są na to twarde dowody, jak ostatnie „zmartwychwstanie” w meczu z Chorwacją. Zadanie, jakiego podjął się Probierz, wiąże się z przeprowadzeniem nieuchronnej zmiany pokoleniowej, z czym musieliśmy liczyć się od dłuższego czasu. Przed meczem z Portugalią uhonorowano Wojciecha Szczęsnego i Grzegorza Krychowiaka, dziękując im za odpowiednio 84 i 100 meczów w koszulkach z orłem na piersi. Wcześniej żegnaliśmy innych uznanych kadrowiczów, a wkrótce przyjdzie czas po raz ostatni oklaskiwać kolejnych.
Ich miejsce sukcesywnie zajmują młodzi, a nawet bardzo młodzi debiutanci. Jednym z nich podczas październikowego zgrupowania był 19-letni Maxi Oyedele. Zaskoczonym obecnością młodego chłopaka w kadrze warto w telegraficznym skrócie przedstawić jego sylwetkę. Ma matkę Polkę, ojca Nigeryjczyka, urodził się w Wielkiej Brytanii, uczył się futbolu w angielskich klubach, ze słynnym Manchesterem United na czele. Ostatnio, po podpisaniu kontraktu z Legią, przeprowadził się do Warszawy. Uchodzi za wielki talent, występuje na środku pomocy. Jak zagrał w debiucie w seniorskiej reprezentacji? Słabo. Być może przerósł go fakt, że na boisko wybiegł w pierwszej jedenastce na „wielką Portugalię”, a być może to nie tylko trema, ale brak umiejętności, żeby mierzyć się z najsilniejszymi rywalami. Czy mamy wiele alternatyw na jego pozycji? Nie, dlatego w daniu mu szansy nie ma niczego złego. Na zielonej murawie PGE Narodowego pokazał się – i to ze zdecydowanie lepszej strony – następny „świeżak”. 24-letni Michael Ameyaw, urodzony w Łodzi. Wniósł wiele ożywienia, bez kompleksów wdawał się w dryblingi. To oczywiście nie ten poziom, jaki prezentuje 22-letni Nicola Zalewski, obecnie najjaśniejsza postać naszej kadry, ale Ameyaw zasygnalizował, że również ma papiery na granie w piłkę. A co do Zalewskiego, gracza AS Romy, warto zwrócić uwagę, że dawno żaden polski piłkarz nie miał tak wielu zadatków, żeby zostać idolem polskich kibiców. Mógł być nim Krzysztof Piątek, który miał kilka rewelacyjnych miesięcy w Serie A, zakończonych głośnym transferem do wielkiego AC Milanu. „Pio” nie przeniósł jednak dobrej formy z klubu na reprezentację w tak efektowny sposób, jak robi to Nicola Zalewski. 20 lat. Tyle z kolei ma Kacper Urbański, zawodnik Bolonii, kolejne odkrycie Probierza. Wybitnie uzdolniony pomocnik, sensacyjnie powołany na Euro 2024, w kadrze odnalazł się na tyle dobrze, że dziś nikt nie wyobraża sobie, by nie korzystać z jego usług. Do spółki z Piotrem Zielińskim, który na tle młodszych kolegów może uchodzić za weterana, wszak ma „aż” 30 lat, mogą tworzyć nowe polskie trio w reprezentacji, stanowiące o jej sile. Niczym kiedyś „trio z Borussii” (Piszczek – Błaszczykowski – Lewandowski) dziś w ofensywie mamy „trio z Włoch” (Zieliński – Urbański – Zalewski). Przeciwko Portugalii i Chorwacji gole strzelał „Zielu”, któremu sytuacje tworzył właśnie Urbański. Z pokonania chorwackiego bramkarza mógł cieszyć się także kolejny piłkarz nowego pokolenia, 25-letni Sebastian Szymański, gwiazdor tureckiego Fenerbahçe. Zresztą z przebiegu zwariowanego meczu z Chorwacją (3:3) nie dało się nie cieszyć. Drużyna nie załamała się po makabrycznych sześciu minutach, gdy straciliśmy trzy gole. Udało się podnieść, a w drugiej połowie wręcz dążyć do wygranej. Do takiego entuzjazmu, a i polotu w poczynaniach naszych na boisku, nie jesteśmy przyzwyczajeni.
Co bardzo zaskakuje, bo Michał Probierz, którego kandydatury na selekcjonera nie byłem zwolennikiem, dał się wcześniej poznać w prowadzonych przez siebie klubach jako trener zachowawczy. Murujący bramkę, budujący drużynę od obrony, stroniący od fajerwerków w ofensywie. Tymczasem po objęciu najbardziej prestiżowej posady w polskiej piłce gra zupełnie innymi kartami. I oczywiście nie wolno zignorować tego, że linia obrony polskiej drużyny obecnie właściwie nie funkcjonuje, a szykowany na jeden z jej filarów Paweł Dawidowicz skompromitował się na tyle, że prawdopodobnie czeka go dłuższa przerwa od reprezentacyjnych zgrupowań, lecz… No właśnie, każdy kibic potwierdzi, że woli wynik 3:3 od piłkarskich szachów zakończonych bezbramkowym remisem. I tak samo każdy przyklaśnie, że zespołowi potrzeba było świeżej krwi. Tej w ocenie chociażby Zbigniewa Bońka jest zbyt wiele i „Zibi” dziwi się, że selekcjoner aż tak szaleje z nieoczywistymi powołaniami. A według mnie to słuszna droga, bo w poprzedniej ekipie coś się po prostu wypaliło. Będą błędy, będą wtopy, będą złe decyzje, bo nie sposób ich uniknąć. Ale, zwłaszcza po meczu z faworyzowaną Chorwacją, poczuliśmy, że „za Probierza” w końcu mamy emocje! Już dawno na kolejne mecze kadry nie czekaliśmy tak bardzo jak jesienią 2024 roku. Choć nie wypatrujemy żadnego wielkiego turnieju, a jedynie Ligi Narodów, czyli rozgrywek o wciąż niezbyt dużej randze. Niemniej kibice już rezerwują sobie dwa listopadowe wieczory, żeby sprawdzić, co tym razem zaserwuje nam ekipa Probierza. 15 listopada Portugalia – Polska w Lizbonie, 18 listopada Polska – Szkocja w Warszawie.
Skoro mowa o zmianie pokoleniowej, trzeba odnotować sukces naszej młodzieżówki. Reprezentacja U21 po ostatnim grupowym meczu i remisie 3:3 z Niemcami awansowała na młodzieżowe mistrzostwa Europy, które odbędą się latem przyszłego roku na Słowacji. Drużyna prowadzona przez Adama Majewskiego w eliminacjach prezentowała się świetnie, a rozegrany w kapitalnej atmosferze mecz na stadionie łódzkiego Widzewa był najlepszym dowodem, że w naszej młodzieży siła. Pozostaje tylko czekać, aż – prędzej czy później – młodzi piłkarze zasilą seniorską kadrę. A patrząc na ruchy Michała Probierza, pewnie nastąpi to w przyspieszonym trybie…