Prawo stanowi, że czynsz trzeba płacić solidarnie, ale tylko pan Zdzisław jest ściągalny, bo ma stałą pracę na etacie. Pozostali pracują dorywczo, co znaczy, że na czarno, i oficjalnie są bez dochodu. Listonosz płaci, bo nie ma wyjścia. Przyjechał do stolicy, szukając pracy, i nie stać go na wynajęcie czegoś na wolnym rynku. Poszłaby na to cała jego pensja. Zresztą wciąż się wykłóca z ciotką, żeby coś płacili, i zdarza się, że jakiś grosz dołożą na rachunki. Zwłaszcza na prąd. Bo jednak po ciemku siedzieć nie chcą. Zwrócił się więc do urzędu z prośbą o rozkwaterowanie. Jako powód podał kłopotliwe towarzystwo i fakt, że tylko on regularnie wnosił opłaty. Zresztą zaległości były już duże i wszystkim groziła eksmisja. Spotkał się z odmową. Wyjaśniono, że to dlatego, że mieszkanie jest duże i nie ma nadmiernego zagęszczenia. To, że się regularnie nie wysypiał z powodu różnych libacji rodzinki, nikogo nie obeszło. Kiedy w końcu przyszedł komornik, żeby ich wyrzucić, zrozumiał, że trafi do gorszego mieszkania w tym samym towarzystwie.
Miał dość. Zamieszkał w altance na działkach. Jakaś miła starsza pani nie wzięła drogo. Pomagał jej w ogrodzie. Zimą palił w żelaznym piecyku zwanym kozą. W końcu jednak ktoś nasłał kontrolę. Na staruszkę nakrzyczeli, bo działki nie są do mieszkania. Kobieta, choć jej było przykro, wymówiła mu kwaterę. Znajomy wskazał mu puste mieszkanie komunalne. Już od siedmiu lat, odkąd wyeksmitowano ostatniego lokatora, lokal jest pustostanem. Zajął je bezprawnie i teraz chodzi na palcach w nadziei, że nikt nie doniesie.
Są dwie możliwości. Albo przyjdzie administracja z policją i go stamtąd wywloką na ulicę, choć to niezgodne z prawem. Albo miasto wniesie do sądu o eksmisję. Jest szansa, że sąd się zlituje i przyzna listonoszowi lokal socjalny. Poradziliśmy, żeby zawiadomił dzielnicę, gdzie zamieszkał, i jeszcze raz wniósł podanie o mieszkanie komunalne.