Dziś ukończenie studiów niewiele znaczy. Różnice w poziomie nauczania między najlepszymi i najgorszymi uczelniami są gigantyczne i cały czas się pogłębiają, a do tego co jakiś czas słyszymy o aferach, które mają miejsce zarówno w państwowych, jak i w prywatnych szkołach wyższych. Ostatnia w Collegium Humanum zatacza coraz szersze kręgi. CBA i prokuratura zatrzymują kolejne osoby z kierownictwa uczelni. Chodzi przede wszystkim o wydawanie dyplomów MBA. W ostatnim rankingu najlepszych uczelni na świecie, zwanym również listą szanghajską, z polskich szkół wyższych najwyżej oceniono Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski (piąta setka). W kraju mamy około 400 wyższych uczelni, w tym 220 prywatnych, czyli niepublicznych.
Słaby materiał wyjściowy
Rozmowa z prof. ALEKSANDREM NALASKOWSKIM, założycielem i pierwszym dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu
– Co jakiś czas dowiadujemy się o różnych aferach mających miejsce w prywatnych uczelniach. Przepisy dotyczące ich tworzenia oraz funkcjonowania są bardzo liberalne.
– Kiedyś, żeby powołać uczelnię niepubliczną, należało mieć, o ile pamiętam, czterech – pięciu samodzielnych pracowników nauki, czyli takich, którzy mają stopień naukowy doktora habilitowanego lub są profesorami zwyczajnymi, tzw. belwederskimi. I to na pierwszym etacie, czyli dla tych naukowców taka uczelnia musiała być ich głównym miejscem pracy. Dzisiaj chyba nie ma już takich wymogów, ale tego nie jestem pewien. Od samego początku dochodziło też do różnych nieprawidłowości. Otóż wykładowcy, którzy na państwowych uczelniach oblewali 30, a nawet ponad 50 proc. studentów, na uczelniach prywatnych, czyli płatnych, łagodnieli. Na szczęście były i nadal są uczelnie, które od początku stawiały na wysoki standard kształcenia i do tego inwestowały w infrastrukturę. Mam na myśli między innymi Akademię Leona Koźmińskiego w Warszawie czy też stołeczną Uczelnię Łazarskiego. Niestety, sporo wyższych uczelni prywatnych nadal naucza gdzieś po południu, gdy w salach szkoły podstawowej już zakończą się lekcje.
– Wiele tych szkół, mających także dobre wyniki nauczania, niestety, nie przetrwało.
– Niektóre z nich powstawały w małych miejscowościach i od początku były nastawione na drenowanie lokalnego rynku. Tworzono je w miejscach, gdzie nie było innych uczelni, a do tego załatwiały studentom noclegi i dojazdy. Gdy po jakimś czasie rynek się wyczerpywał, bo w okolicy wykształcono wszystkich, którzy byli do wykształcenia, taka szkoła wyższa była likwidowana.
– Polska Komisja Akredytacyjna to organ powołany do oceny wyższych uczelni. Jedna z tych niepublicznych szkół otrzymała od komisji ocenę negatywną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w rankingu portalu Perspektywy, które od lat zajmują się oceną szkół i uczelni, ta sama szkoła wyższa znalazła się wśród najlepszych.
– Dla mnie wszelkie takie rankingi są raczej formą zareklamowania uczelni. Dwie kadencje byłem dziekanem i mój wydział był lokowany wysoko w różnych rankingach, ale kryteria tej oceny zawsze pozostawały dla mnie tajemnicze.
– Publiczne uczelnie także obniżyły loty i dotyczy to przede wszystkim humanistyki.
– Poziom naszych uczelni jest kiepski, gdyż coraz słabszy jest, że tak powiem, materiał wyjściowy. Gdy prowadziłem seminaria magisterskie, niedługo przed przejściem na emeryturę, studenci mieli ogromny problem z obliczaniem procentów. Trafiają do nas studenci, którzy nie czytają i dziwią się, że tego się od nich wymaga. Gdy sam byłem studentem, wykładowcy zlecali nam czytanie wielu opasłych tomów. Tymczasem kiedy przed kilku laty zadałem studentom do przeczytania niegrubą książkę na zajęcia za dwa tygodnie, to dostałem pytanie: Czy całą? Istnieje ogromny rozdźwięk między pracą naukową a dydaktyczną. Naukowe książki pisane są właściwie tylko dla kolegów – pracowników naukowych, bo dla większości studentów są za trudne.
– W powszechnej opinii bardzo wiele złego zrobiła ustawa o szkolnictwie wyższym i nauce, znana jako ustawa Gowina lub konstytucja dla nauki z 2018 r. Pamiętam, że w większości byli jej przeciwni pracujący na uczelniach posłowie PiS, a mimo to została przyjęta i stała się prawem.
– Dla mnie Gowin, jak nikt inny, niezwykle zaszkodził szkolnictwu wyższemu. Te wszystkie zmiany nazewnictwa: Rada Doskonałości Naukowej (dawniej Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów), Uniwersytet Badawczy to przykłady rozdętych, pozorowanych działań.
– Ale bardzo mocno ustawa wzmocniła pozycję rektora, który dziś jest kimś w rodzaju pana feudalnego.
– To prawda. Rektorzy mają gigantyczne uprawnienia, co nie służy uczelniom.
– Od lat wiadomo, że w Polsce brakuje lekarzy i teraz uczelnie, nie zawsze te najbardziej prestiżowe, zaczynają otwierać wydziały lekarskie. Jedenaście już kształci lub będzie kształcić lekarzy mimo negatywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej.
– Żeby powołać taki wydział, uczelnia powinna mieć odpowiednią kadrę i zaplecze techniczne. Nie wiem, czy wydając zezwolenie na powstanie takiego wydziału, ktoś się tym przejmuje, ktoś to bada. Nawet Politechnika Bydgoska powołała wydział lekarski (w Bydgoszczy od dekad znajduje się Wydział Lekarski Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika – przyp. autora). Wiem, że na jednej z uczelni, w której powołano kierunek lekarski, część kadry stanowili doktorzy i doktorzy habilitowani weterynarii.
– Kogokolwiek by zapytać, co jest największym problemem w szkolnictwie wyższym, to niemal każdy odpowie: brak środków. To przypomina system ochrony zdrowia, w który pakuje się kolejne miliardy, a mimo to dostępność do świadczeń medycznych wcale się nie poprawia.
– Najważniejsze nie są pieniądze, tylko to, co przestaje być premiowane, czyli indywidualna pasja poznawcza. Nauka, tak jak sztuka, powinna być pasją. Oczywiście zaplecze, infrastruktura są niezbędne, ale podstawą powinien być człowiek. Tymczasem kariera akademicka przypomina urzędniczą, wspinanie się po szczebelkach drabiny. Przedwojenna humanistyka polska, a także prawo, logika, archeologia i matematyka były przepotężne, reprezentowały światowy poziom, ale tam nie było wyścigu szczurów. Ze smutkiem myślę, że dzisiejsze studia (może poza niektórymi kierunkami) mają nie tylko mniejszą wagę niż przedwojenna matura, ale może nawet niż matura z lat sześćdziesiątych.