R E K L A M A
R E K L A M A

Trumpolina. Według Mroziewicza

Co czeka prezydenta Trumpa nad Pacyfikiem? Piwo, którego sobie (i nam) nawarzył. Najpierw trochę wspomnień. Najbardziej wyrazistym dla Amerykanów miejscem na Pacyfiku jest Pearl Harbor na Hawajach. Dla USA tam zaczęła się druga wojna światowa. I tam – nad Hiroszimą i Nagasaki – się skończyła. Dalej i później mamy Półwysep Koreański i rok 1950, kiedy wojna Północy z Południem zaczęła się i trwa do dziś, bo formalnie się nie skończyła. 

Fot. Wikimedia

I wreszcie Wietnam, który udowodnił, że nigdzie w świecie armia regularna nie jest w stanie pokonać partyzantki. Bieżącym problemem jest zjednoczenie Korei. Zjednoczyć trzeba potwora Kim Dzong Una i… supernowoczesną firmę Samsung. Jest to nie do zrobienia, bo Chiny nie chcą koreańskiego mocarstwa gospodarczego u swego „podbrzusza”. Prezydent Trump już to próbował zrobić. Najpierw groził katastrofą atomową, nie nazywając rzeczy po imieniu, a potem spotkał się z Kimem na neutralnym gruncie, nazywając swego kontrpartnera w rozmowach singapurskich „fajnym gościem”. Nawiasem mówiąc, jeśli w agendzie Trumpa znajdują się Grenlandia i Kanada, to dlaczego nie miałoby tam być miasta-państwa Singapuru i największego na świecie kasyna gry – Makau, roponośnego Acehu w Indonezji i Brunei – fundamentalistycznego sułtanatu bezwizowego dla Amerykanów? W Azji i nad Pacyfikiem nie ma poszanowania granic, bo w wielu przypadkach, jak Indie i Chiny, jeszcze ich nie wyznaczono.

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2025-04-15

Krzysztof Mroziewicz