Niemal 1000 odwołanych lotów w czwartek, 1000 kolejnych w piątek. Na kluczowych lotniskach w rejonie paryskim – Charles de Gaulle, Orly, Beauvais – anulowano połowę lotów, przy czym tylko przez pierwsze z nich przewija się dziennie 300 tysięcy osób. Wywołało to oburzenie linii lotniczych tracących ogromne pieniądze. Dyrektor generalny Ryanaira Michael O’Leary potępił powtarzające się strajki i nazwał je braniem jako zakładników pasażerów. – Europejska przestrzeń powietrzna nie może być zamykana przy każdym francuskim proteście – grzmiał.
Równie rozwścieczeni byli podróżujący. Carine nie wyleciała z Paryża na długo planowane wakacje: – Dziesięć minut przed lotem ogłoszono, że został on odwołany. To jedyne wakacje z córką, na jakie mogłam pojechać. Odkładałam pieniądze, żeby zabrać ją do Hiszpanii, nad morze… Tymczasem utknęłyśmy na lotnisku, a ja płacę za hotel, w którym nas nie ma. Pauline, która utknęła w Montpellier, opowiada: – Mieliśmy wystartować o 21.30. Lot został przesunięty na 00.30, a potem odwołany. Ludzie zaczęli się denerwować. Po godzinie obsługa zaprowadziła nas do innego terminala i rozstawiła łóżka polowe. Były tam osoby starsze i dzieci. Położyliśmy się dopiero o czwartej rano, wtedy też dali nam tylko małą butelkę wody, o jedzeniu nikt nie pomyślał. Rano dostaliśmy bon o wartości 20 euro. Dla Guillaume’a, który koczował w Bastii, miarka się przebrała: – Strajk zrujnował mi urlop. Dość tego! Te protesty niszczą plany ludziom, którzy nie mają ze strajkiem nic wspólnego. A Charlotte dodała: – Oni mają pensje nawet po 8000 euro! Czego jeszcze chcą?
Za chaosem stoi konflikt kontrolerów lotów z władzami. Związki zawodowe domagają się poprawy warunków pracy i zwiększenia zatrudnienia. Jednak prawdziwą kością niezgody są próby wprowadzenia nowego systemu kontroli czasu pracy.
W grudniu 2023 roku Airbus A320 Easy Jet dostał zgodę na lądowanie na zajętym już pasie i tylko dzięki przytomności pilotów udało się uniknąć katastrofy. Sporządzony później raport wskazywał na błąd kontrolera lotów związany z nieprzestrzeganiem obowiązujących zasad i rekomendował wprowadzenie zmian, co wywołało wściekłość całej grupy zawodowej. Jeden z protestujących, Christian Cunci, w rozmowie z dziennikarzami TF1 powiedział: – Nie musimy być traktowani jak dzieci ani śledzeni, żeby dobrze wykonywać swoją pracę. Tymczasem francuski rząd zapowiedział, że nie ugnie się przed szantażem. Minister transportu Philippe Tabarot oznajmił: – 272 osoby wpływają na dobro ponad 500 tysięcy. To sytuacja nie do przyjęcia.