Czterokrotnie reprezentowała Polskę podczas igrzysk olimpijskich. Działała w międzynarodowych organizacjach sportowych, a także w PKOl. Po zakończeniu kariery była dziennikarką radiową, założyła też fundację realizująca m.in. projekty dla dzieci i młodzieży upowszechniające sport poprzez zabawę.
Spotykamy się na jednym z gdańskich stadionów. To jej rodzinne strony, pochodzi bowiem z Gdyni, ale od wielu lat mieszka w Szczecinie. W Gdańsku zorganizowała jeden z pięciu Mityngów dla Dzieci i Młodzieży w ramach cyklu profesjonalnych zawodów skoku o tyczce. – Chętnie odwiedzam Trójmiasto, ale cele, które sobie wyznaczyłam, uniemożliwiają mi to.
Ostatnie tygodnie spędza w podróży. Jeździ z Monika Pyrek Tour. – To zawody w skoku o tyczce dla młodzieży zrzeszonej. Dla tych, którzy chodzą na regularne treningi. Prosto z podwórka nie można pójść i skakać, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Udział w tych zawodach zaczyna się od U10, czyli poniżej 10 lat, przez U12, U14, U16, U18, aż po open. Weterani też czasem skaczą w tych zawodach. Staramy się stworzyć taką dużą tyczkarską rodzinę.
To już piąty rok, kiedy odwiedza różne miejsca. W tym roku są to: Szczecin, Łódź, Gdańsk, Bydgoszcz i Poznań. – Miast, gdzie dzieci trenują skoki, jest oczywiście więcej, ale to są główne ośrodki. Tu, w Gdańsku, udział bierze ponad 70 zawodników, ale w Łodzi była prawie setka. To rekordowa frekwencja. Obawiam się, co będzie w Poznaniu, gdzie – jeśli dojadą ze wszystkich ośrodków – zgromadzi się nawet 120 osób. Przydałyby się jeszcze ze dwie skocznie.
Te zawody uważa za ważny element upowszechniający tę konkurencję. – Chodzi nade wszystko o szerzenie sportu wśród dzieciaków. Na początku zachęcamy ich dmuchawcami, na których mogą skakać. Potem, po uczestnictwie w tej strefie, mają już umiejętność przeskoku dużych kałuż o kiju. Tym bardziej to cieszy, że coraz więcej dzieci uczestniczy w tych zawodach. Dziś w strefie było ponad 300 dzieciaków. Poza dziećmi, które już regularnie trenują i uczestniczą w zawodach, zapraszana jest młodzież szkolna. Przychodzą całe klasy.
To jeden z projektów Fundacji Moniki Pyrek. – Mamy fundusz stypendialny „Skok w marzenia”. Fundujemy stypendia młodym sportowcom nie tylko z lekkiej atletyki, ale i z innych dyscyplin. Jest też Monika Pyrek Camp – warsztaty skierowane do dzieci z najmłodszy klas, oraz projekt multisportowy „Kinder Joy of moving Alternatywne lekcje WF”. Są to zajęcia na różnych stymulatorach i urządzeniach interaktywnych, oczywiście sportowych. Wykorzystujemy to, co dzieci dziś najbardziej interesuje, czyli nowe technologie, pokazując, że przy ich użyciu można uprawiać sport, a nie tylko patrzeć w ekran telefonu. To nasz największy projekt. Uczestniczy w nim rocznie ponad 6 tysięcy dzieci.
Urodziła się w Gdyni, wychowywała na Witominie. Po maturze w IX LO nie dostała się na Prawo i Administrację na UG. – Były to studia zaoczne, zabrakło mi stażu pracy. Poszłam na prywatną uczelnię w Koszalinie i po roku znowu zdawałam. Ale nie tylko na UG, również na gdański AWF. I dostałam się na obie uczelnie.
Opowiada, że zawsze była aktywnym dzieckiem. – Trudno mnie było ściągnąć z podwórka. W szkole podstawowej grałam w koszykówkę. Zawsze chodziłam na dodatkowe zajęcia sportowe. Podążałam za moim starszym bratem. I tak trafiłam do lekkiej atletyki, do Bałtyku Gdynia. Trochę pomógł los. Zajęła się mną Bogusława Klimaszewska, która specjalizowała się w wieloboju, ale ogarniała całą lekką atletykę. I zostałam ukierunkowana na skok wzwyż.
Jak wspomina, akurat wrócił wtedy z kontraktu trener Edward Szymczak. – Zaczął testować dziewczyny w skoku o tyczce. Okazało się, że mam możliwości koordynacyjne, szybko łapię technikę. I już po pół roku miałam trzeci wynik w Polsce.
Trafiła do reprezentacji. – I tak na dobre zaczęła się moja przygoda ze skokiem o tyczce. Trwała w sumie 16 lat. Zdobyła trzy medale mistrzostw świata, dwa na hali. Były też medale na mistrzostwach Europy, dokonała również dużego osiągnięcia, pobijając 69 razy rekord Polski. Do dziś nikt tej liczby nie przekroczył. – Miałam handicap, bo każdy skok to był życiowy rekord. Rekord Polski. Można powiedzieć, że urodziłam się do skakania.
Marzyła o udziale w igrzyskach olimpijskich i to marzenie spełniła. Uczestniczyła w czterech olimpiadach – w Sydney w 2000 r., w Atenach w 2004 r., w Pekinie w 2008 r. i w Londynie w 2012 r. Niestety, nie udało się jej zdobyć medalu. W tamtym czasie prym w światowym skoku o tyczce wśród pań wiodła zawodniczka z Rosji Jelena Isinbajewa. – W sporcie trzeba też mieć szczęście i trafić na swój czas. Na igrzyskach zajmowałam 4, 5, 7 i 15 miejsce. Ale trzeba przyznać, że rywale byli znakomici.
To był czas dominacji Rosjanek. – A po zakończeniu wielu karier w tamtych czasach ujawniono system dopingowy. Nie dotyczył on zapewne wszystkich, ale takie ludzkie, zwykłe wątpliwości pozostały.
Pod opieką trenerską Edwarda Szymczaka była pięć lat. – To były najważniejsze lata. Człowiek się uczył skakać i odnosił pierwsze sukcesy. Potem odeszłam. Wyjechałam do Szczecina. W sporcie bowiem naturalną rzeczą jest zmiana. Moim trenerem został Wiaczesław Kaliniczenko. A w Szczecinie dołączył do niej prywatnie wieloletni partner Norbert Rokita, z którym potem wzięła ślub. Do dziś tworzą zgraną parę. Mają dwóch synów.
W 2010 r. doznała kontuzji stopy nogi odbijającej. Przez kilka miesięcy nie mogła trenować, zrezygnowała ze startów. A kiedy było już lepiej, wzięła udział w 12. edycji programu „Taniec z gwiazdami”. Dotarła do finału i wygrała. Tańczyła w parze z Robertem Rowińskim. – To zwycięstwo mnie zaskoczyło. Okazało się jednak, że zdolności koordynacyjne pomogły. I poczucie rytmu, a lekka atletyka to właśnie rytm.
Karierę sportową zakończyła dwa lata później. – Mogłam jeszcze startować, ale byłam już w takim momencie, że uznałam, iż wystarczy. Nie chciałam przekroczyć granicy, za którą przestanę lubić ten sport.
Rozpoczęła pracę w zupełnie innej dziedzinie. Została prezenterką i dziennikarką Radia Szczecin. Prowadziła autorski program „Potyczki Moniki Pyrek”. Śmieje się, że w jej życiu wszystko odbywa się w cyklach olimpijskich, czteroletnich. – Generalnie nie miałam na siebie pomysłu, ale pomógł los. Znowu. Trafiłam do radia, lubiłam tę pracę. Wciąż miałam adrenalinę, dużo się nauczyłam. Przede wszystkim kontroli czasu, wypowiedzi, dyscypliny antenowej. I wielu technicznych rzeczy. Musiałam też zmienić trochę przyzwyczajenia, gdyż prowadziłam poranki. Trzeba było wcześ nie wstawać, a sportowcy na ogół śpią długo.
Po czterech latach wróciła do sportu, bo zaczęła za nim tęsknić. Wcześniej skończyła Prawo i Administrację na UG. – Te studia pomogły mi w zdobyciu wiedzy, jak ubiegać się o dofinansowania na nasze projekty, m.in. z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Jak dotąd z powodzeniem. AWF nie udało się ukończyć. Zaszłam niedaleko. Trudno było pogodzić studia na dwóch uczelniach z karierą sportową.
Została kandydatką do Komisji Zawodniczej MKOl. – I w trakcie długich podróży zaczęłam myśleć o funduszu stypendialnym. Do dzisiaj traktuję to jako spłatę długu wdzięczności wobec ludzi, którzy mi pomogli. To już ósma edycja. Co roku dajemy dziesięć stypendiów po 10 tysięcy zł. Duża radość i satysfakcja. Na ostatnich IO niektórzy z naszych stypendystów zdobyli medale. Aleksandra Mirosław złoty w spinaczce sportowej i Alicja Klasik w szermierce, brązowy.
Z uśmiechem stwierdza, że stworzyła sobie pracę marzeń. – Jak człowiek nie ma pasji, to ani się nie cieszy, ani nie rozwija.
Nie sądzi, aby mogła żyć bez sportu. – Ciągnie wilka do lasu. To przestrzeń, którą znam i w której dobrze się czuję, ale co będzie w przyszłości, nie wiem. Niczego wykluczyć nie można.