Ta historia wydaje się niewiarygodna, a jednak jest prawdziwa. Dotyczy bowiem nie tylko osoby w podeszłym wieku, lecz także artysty. Tadeusz Woźniakowski to piosenkarz, śpiewak operetkowy, aktor, kompozytor, aranżer. Przed laty uczestniczył w legendarnej już audycji radiowej „Podwieczorek przy mikrofonie” oraz we wszystkich najważniejszych festiwalach i konkursach w Polsce, a także za granicą, skąd przywoził nagrody. Od wielu lat jest na emeryturze. Wciąż jednak występuje, bo muzyka to jego pasja.
Niestety, od kilku lat boryka się z poważnymi problemami. Nie chce nawet o tym opowiadać. Dopiero po dłuższej namowie decyduje się mówić. Ma niewdzięczną i niełatwą, jak to określa, sytuację osobistą. – Miałem zawał. Zresztą drugi w krótkim czasie. Zabrano mnie do szpitala (przytomność odzyskał po kilku dniach – przyp. autora), gdzie byłem dwa miesiące. Uratowano mi życie. Kiedy miałem już wyjść, lekarz zapytał, czy mnie odwieźć, do domu, czy do domu starców, bo rodzina chce mnie ubezwłasnowolnić. Kiedy wyszedłem, pojechałem do przyjaciółki z estrady, piosenkarki Hanny M.
Wszystko miał pożyczone
Rozmawiamy w domu pani M. Niewielkie, trzypokojowe mieszkanie w starym bloku na Żoliborzu. Na trzecim piętrze. Ma tu swój pokój, a właściwie kąt, bo pokój jest wąski, ciasny, nieduży. – Wiedział, że się nim zaopiekuję – opowiada pani Hanna. – Wszystko miał pożyczone. Buty, koszulę, spodnie. Potem musieliśmy to kupić. Jeśli chcieli go ubezwłasnowolnić, to znaczy, że go nie chcieli. Mówią o tym dokumenty. Zajmują całą szafę.
– Dzięki życzliwości Hani mam tu kawałek miejsca dla siebie – kontynuuje pan Tadeusz. – Ale tam, na Staffa, miałem całe mieszkanie. I to na pierwszym piętrze. To bolesne, że syn z synową, notabene lekarką, nie pozwolili mi wrócić do domu. W szpitalu też się mną nie interesowali. Tylko przez znajomą lekarkę próbowali zrobić ze mnie wariata. Dobrze, że przejął mnie inny lekarz. Nie tylko chcieli mnie ubezwłasnowolnić, lecz także umieścić w domu emeryta. I to nie w Skolimowie, bo tam jest za drogo, przejmując nie tylko moje mieszkanie, lecz także emeryturę. Z konieczności musiałem znaleźć sobie lokum.
Zamieszkał u znajomej, z nadzieją, że nie potrwa to zbyt długo. – Ale trwa to, niestety, do dzisiaj. Sprawa jest w sądzie. Jak mówi pan Tadeusz, konflikty z synem były już wcześniej. Z korespondencji sądowej wynika, że w mieszkaniu Tadeusza Woźniakowskiego dochodziło do awantur, podczas których był obrażany, wyzywano go, grożono ubezwłasnowolnieniem i oddaniem do domu opieki. W jego imieniu występował radca prawny, który po dwóch latach zrezygnował z reprezentowania go przed Temidą. – Pretekstem do awantur był zamiar pozwanego, aby umieścić powódkę Dorotę Woźniakowską (żonę) w domu opieki. Pozwany, nie mając żadnego wsparcia ze strony syna Pawła Woźniakowskiego i synowej Małgorzaty Woźniakowskiej, nie dawał sobie rady z opieką nad powódką.
Straszyli go pobiciem
Od wielu lat żona pana Tadeusza jest chora, nie może się poruszać, ma problemy z chodzeniem. Zamiast pomóc pozwanemu w opiece nad powódką, Paweł i Małgorzata Woźniakowscy obwiniali pozwanego o niewystarczającą troskę o powódkę – pisał do sądu okręgowego prawnik pana Tadeusza. W piśmie była też mowa o wielokrotnym znęcaniu się, wyzywaniu, o groźbach wyrzucenia go z własnego mieszkania i straszeniu pobiciem. Ponadto Paweł i Małgorzata Woźniakowscy traktowali pozwanego jak pomoc domową, pomimo zaawansowanego wieku i stanu zdrowia. Pozwany robił codziennie zakupy, usługiwał żonie.
Co istotne, Tadeusz Woźniakowski już wcześniej doznał zawału serca. Ale po kilku dniach na własną prośbę wyszedł ze szpitala. I już wtedy syn z synową nie chcieli go wpuścić do mieszkania. Nie otworzyli mu drzwi i odmówili wpuszczenia. Musiała interweniować policja. Podczas interwencji Paweł Woźniakowski miał krzyczeć i grozić pobiciem. Kilka dni później pan Tadeusz doznał kolejnego rozległego zawału serca.
Kiedy wyszedł po długim pobycie w szpitalu, nie pojechał do domu, tylko do znajomej. Gospodyni zapewniła pozwanemu miejsce w mieszkaniu, dała wyżywienie i pomogła w rekonwalescencji i zorganizowaniu opieki zdrowotnej.
Zresztą przez cały czas, jak mówi pan Tadeusz, Hanna M. opiekowała się nim i, podobnie jak jej wnuk, dowoziła mu do szpitala leki i inne potrzebne rzeczy, takie jak bielizna, kosmetyki oraz telefon. Najbliżsi nie interesowali się nim. W tym czasie, jak czytamy w aktach, syn i synowa zabrali mu m.in. dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny, kartę bankomatową, do której PIN zapisany był na kartce schowanej w kieszeni spodni, legitymację, telefon i klucze do mieszkania (dotąd tego nie zwrócili).
Funkcjonariusze nie mogli nic zrobić
Kiedy po jakimś czasie Tadeusz Woźniakowski udał się do swojego mieszkania, syn i synowa, którzy je zajęli, jak twierdzi, nie wpuścili go i odmówili wydania dokumentów. – Zadzwoniłem domofonem, ale nie otworzyli. Syn pojawił się w oknie. Obrzucił mnie stekiem obelg, grożąc, że mnie pobije, jeśli wejdę do mieszkania. Zatelefonowałem na 112, ale policyjna interwencja nic nie dała. Funkcjonariusze nakazali mi czekać na dworze. Po 40-minutowym pobycie w mieszkaniu i rozmowie z synem poinformowali mnie, że nie są w stanie nic zrobić.
Późniejsze wizyty miały się kończyć podobnie – obelgami, groźbami itp. – Mam dowody w postaci nagrań audio i wideo. Wyczyścili mi konto w banku. Skargi na policji nic nie dawały. „To sprawy rodzinne”, słyszałem. Syn złożył pozew do sądu. Robili wszystko, by szlag mnie trafił.
– Była taka sprawa, ale ja się tym nie zajmowałem – tłumaczy asp. Piotr Ostrowski z rewiru dzielnicowych Komendy Rejonowej Policji Warszawa V. – Wszystko poszło do sądu. Nigdy nie byłem tam na interwencji. To sprawa rodzinna, nie karna. Były osoby przesłuchiwane. Wiem, że nie mógł dostać się do mieszkania (Tadeusz Woźniakowski – przyp. autora) i zamieszkał u znajomej. Jeszcze wcześniej informowaliśmy ośrodek pomocy społecznej, by pomogli, posprzątali, bo syn i synowa nie dbają. Wiem, że Tadeusz Woźniakowski odzyskał jedynie samochód.
– Musiałem wyrobić nowe dokumenty – wyjaśnia pan Tadeusz. – Pojechałem z lawetą i zabrałem auto. Nie miałem innego wyjścia.
Paweł i Małgorzata Woźniakowscy wnieśli o ubezwłasnowolnienie całkowite i ustanowienie synowej opiekunem prawnym. Domagali się badań psychiatrycznych i psychologicznych, sugerując, że pan Tadeusz nie jest zdolny do samodzielnego kierowania swoim postępowaniem ze względu na aktualny stan zdrowia psychicznego i fizycznego. W uzasadnieniu napisano między innymi, że stan jego zdrowia budzi uzasadnione podejrzenie, że już od kilku lat rozporządza on w sposób nieracjonalny, nieodpowiedzialny, niekorzystny i dziwny swoją osobą i wspólnym majątkiem jego oraz wnioskodawczyni, żony, która pozostawała na całkowitym utrzymaniu męża. Tadeusz Woźniakowski miał nie liczyć się ze zdaniem żony i całkowicie za nią decydował.
Faktem jest, że inny sąd zadecydował niedawno, iż Tadeusz Woźniakowski musi wspierać żonę w kwocie 1600 zł miesięcznie. Podobnie jak faktem jest – wszystko na to wskazuje – że pan Tadeusz jest zdrowy na umyśle. Wypowiadali się w tej sprawie biegli sądowi oraz dwukrotnie psychiatra z przychodni dzielnicowej.
Małgorzata Woźniakowska w rozmowie telefonicznej nie kryje emocji. – Przez tego człowieka mamy od czterech lat piekło. On jest psychicznie zaburzony, będzie ubezwłasnowolniony, myślę, że niedługo, bo rozprawa w październiku.
Przekonuje, że teść jest chory. – Mamy opinię, która wyraźnie mówi, że tak jest. Porzucił swoją niechodzącą żonę, która ma dziś 92 lata, na rzecz kochanki, tak naprawdę cztery lata temu. Żona nie ma emerytury. On jest osobą przemocową, która chodzi do mediów i opowiada o nas jakieś okropne rzeczy. Jesteśmy szkalowani. Cały czas twierdzi, że nie ma pieniędzy, aby utrzymywać żonę, a daje tylko jakieś koncerciki, ponoć charytatywne.
Synowa uważa, że Tadeusz Woźniakowski mówi nieprawdę. – Pan go nie zna, on wszystko myli, opowiada bajki. Twierdzi, że nie wpuściliśmy go do domu, a on prosto ze szpitala pojechał do kochanki. Trzy miesiące był w szpitalu, ale nie odzywał się do nas.
Rozmowę zakłóca syn pana Tadeusza, Paweł, który się przysłuchuje i już nawet nie krzyczy, ale wrzeszczy, dodając jakieś uwagi. – Nie zostałam wpuszczona do szpitala, mimo że jestem lekarzem. Nie mogłam zostawić żadnych rzeczy. Był covid, zakaz odwiedzin, ale wnuczek kochanki wchodził do szpitala, bo jego przyszły teść tam pracował. To żenujące, bo nas oskarżał, że się nim nie interesujemy. Zabronił udostępniać informacje o jego stanie zdrowia.
Małgorzata Woźniakowska twierdzi, że dwukrotnie uratowała panu Tadeuszowi życie, a on ją zniszczył. – Zobaczyłby pan, jak mieszkał ten wspaniały artysta. Drzwi niewymieniane od 40 lat, wszystkie zamki zepsute. I jeszcze powypaczane, bo się na nie rzucał. Napadł na mnie, a mężowi o mało nie złamał ręki.
Oczy szaleńca
Jest to o tyle zastanawiające, że Tadeusz Woźniakowski jest raczej skromnej postury, szczuły, niewysoki, zatem trudno sobie wyobrazić, jak atakuje wyższego od siebie syna. – Ten człowiek ma napady agresji. Rzucił mną o betonową ścianę, choć nigdy nie zrobiłam mu krzywdy. Miał oczy szaleńca. W 30 sekund przeobraził się z cherlawego dziadka w osobnika, który dostał przypływu sił. Byłam w szoku. On gra rolę przed panem, jaki jest wesoły. Jest zwyrodniały emocjonalnie. Kompletnie zimny. To przemoc w białych rękawiczkach.
Synowa twierdzi, że pan Tadeusz poniżał żonę. Cały czas przeszkadza nam wtrącający się, wrzeszczący syn. – Wszyscy myśleli, że teściowa nie żyje. A sąd go zmusił, że ma jej płacić. To wszystko to farsa i fikcja. Teść jest osobnikiem, który całe życie niszczył rodzinę i dzieci. Nigdy mu nie szkodziliśmy, a zrobił nam piekło. My tam nie mieszkamy. Wspaniale się maskuje, przed wami gra rolę, jakim to on jest aktorem, a w istocie jest drewnianym aktorem. On tylko śpiewać umiał dobrze, bo teraz też jest żenujący, fałszuje. To osobnik, który nie wie, kiedy ze sceny zejść. Sam siebie nie słyszy.
Małgorzata Woźniakowska zapewnia, że wysłała teściowi masę ubrań. Ma na to, jak mówi, potwierdzenie z poczty. On przekonuje, że nic nie dostał. – Za mieszkanie od dawna nie płacił. My to robimy. Wymagamy, aby sprawiedliwie dzielił pieniądze. Ukradł własnej żonie wszystkie oszczędności. Pan dał się nabrać na jego opowieści. Całe życie kogoś udaje.
Tadeusz Woźniakowski wszystkiemu stanowczo zaprzecza. – Same kłamstwa. Ależ ona jest elokwentna. Jakbym tam wrócił, toby mnie zniszczyli.
Zarzutów i wątków jest wiele
Sprawa z pewnością jest skomplikowana. I niejednoznaczna. Każda strona ma swoje racje. Czy jednak daje to prawo do wyrzucenia 93-letniego mężczyzny z domu i chęci ubezwłasnowolnienia go? Były prawnik pana Tadeusza nie chce już wypowiadać się w tej sprawie. – Nie prowadzę jej od dłuższego czasu. Dlatego nie chciałbym wyrażać żadnych opinii.
– On ma już tego dosyć – mówi Hanna M. – Nie chce chodzić do sądu, do lekarzy. Jest tym zmęczony. Żyje swoją muzyką. – Wyrzucono mnie z mieszkania, w którym żyłem z żoną kilkadziesiąt lat. Mam tam instrument, archiwa, rękopisy, swój dorobek. Były już trzy sprawy sądowe. I na razie nic nie wiadomo. Oczerniono mnie, oszkalowano. Badał mnie psychiatra, aby wykluczyć zarzuty o niesprawności umysłowej. Uznano, że jestem normalny. Ale nie mogło być inaczej – dobrze się czuję, prowadzę auto, widzę, słyszę, występuję. I wciąż nie mieszkam u siebie. Chcą mnie ubezwłasnowolnić. Dlaczego? Bo chcą moich pieniędzy.
– Ta sprawa wymaga z pewnością zastanowienia i refleksji – mówi mec. Tomasz Kopoczyński z Kancelarii Kopoczyński, adwokaci i radcowie prawni. – Każdy tego typu problem winien być szybko rozstrzygnięty. Bo w tej sprawie ktoś ma rację. Sąd ma instrumenty do tego, aby dokonać rozstrzygnięć. Natomiast wiek tego pana, który wydaje się pokrzywdzony, wymaga szczególnej rozwagi.
Nasuwa się pytanie, czy gdyby nawet Tadeusz Woźniakowski był chory psychicznie, to można tak postępować? Czy taką osobę można wyrzucić na śmietnik? Nad tym wszystkim należałoby się kompleksowo pochylić. Syn z synową od początku reprezentowani są przez prawnika, pan Tadeusz od roku nie ma żadnego obrońcy. W Związku Artystów Scen Polskich, do którego należy Tadeusz Woźniakowski, nic nie wiedzą o sprawie. – Nikt nam tego nie zgłaszał – mówi Ewa Florczak, przewodnicząca komisji rewizyjnej w stołecznym Oddziale ZASP. – Ani pan Tadeusz, ani nikt inny. Jeśli otrzymamy takie zgłoszenie, na pewno zbierze się odpowiednie gremium i zdecyduje, jak możemy mu pomóc. Niewykluczone jest wsparcie finansowe, np. zapomoga.
Kolejna rozprawa ma się odbyć niebawem. Na razie Tadeusz Woźniakowski cały czas korzysta z gościnności znajomej. I czeka na werdykt sądu. Jednak, jak wiadomo, młyny sprawiedliwości mielą długo. Czyżby Temida czekała, aż zdecyduje za nią sąd ostateczny?