– Naszą rubrykę prowadzimy już 23 lata i przez ten czas opisaliśmy wiele spraw, które w sądach toczyły się ponad dekadę. Jedna, mimo oczywistych dowodów, aż 15 lat. Dlaczego postępowania dotyczące zdarzeń medycznych trwają tak strasznie długo?
– W ostatnich latach wszystkie sprawy trwają bardzo długo, a sprawy medyczne w szczególności. Z mojego doświadczenia od 5 do 10 lat, a czasami dłużej. Podstawowym problemem jest tu opiniowanie biegłych. Sądy mają ogromne problemy ze znalezieniem właściwego ośrodka opiniodawczego.
– Przecież na listach biegłych prezesów sądów okręgowych są setki lekarzy.
– Przypadki błędów lekarskich, zwłaszcza zawinionych przez szpitale, zazwyczaj muszą być ocenione przez lekarzy specjalistów z wielu dziedzin medycyny. Gdy mamy do czynienia z błędem podczas porodu, który często skutkuje mózgowym porażeniem dziecięcym, powinni to być ginekolog-położnik, neonatolog, a często także radiolog, lekarz chorób zakaźnych. I ci lekarze powinni wspólnie zaopiniować dany przypadek. Dlatego zależy mi, żeby takie sprawy opiniowały instytuty naukowe.
– Nie ma pan zaufania do biegłych z listy prezesa sądu okręgowego?
– Nie można generalizować, ale nie mam. Wielokrotnie spotkałem się z przypadkami, gdy takie opinie były niekompletne, bardzo ostrożne i bardzo lakoniczne.
– Biegli, zwłaszcza jeżeli opiniują przypadki kolegów z tej samej okręgowej izby lekarskiej, nie chcą się im narazić. Tak było, jest i pewnie będzie.
– Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, gdy biegły z listy prezesa powiedział wprost, że dane postępowanie medyczne było błędne. Prócz tego często sądy powołują biegłych z terenu działalności pozwanego szpitala, mimo że Sąd Najwyższy wielokrotnie krytycznie oceniał takie sytuacje.
– Instytuty naukowe są bardziej obiektywne?
– Tak. Jednak tu zaczynają się problemy, gdyż instytuty często bronią się przed opiniowaniem, tłumacząc się brakiem czasu lub brakami kadrowymi.
– Wiadomo, że rzeczywistym powodem są pieniądze. Lekarz specjalista z tytułem naukowym zatrudniony na uniwersytecie medycznym, razem z dyżurami i różnymi zajęciami, jest w stanie legalnie zarobić 50 tys. miesięcznie. Tymczasem za napisanie opinii płacone są niewielkie pieniądze.
– Słyszałem o opiniach sporządzonych przez uniwersytety medyczne, które kosztowały nawet 80 tys. zł, ale większość jest zdecydowanie tańsza i zaczyna się od 3 – 4 tys. zł. Napisanie takiej opinii zajmuje zazwyczaj kilkanaście miesięcy. Oczywiście nie mówię o realnym czasie, jaki poświęca się na jej sporządzenie, tylko o czasie oczekiwania przez sąd. Jak z tego widać, dla lekarzy to nie jest lukratywne zajęcie.
– Czytałem opinię, liczyła 50 stron, z których 45 stanowiło przepisanie akt sprawy, a wnioski biegłego mniej niż trzy, co przekładało się na blisko 2000 zł za stronę, a więc całkiem sporo. Za sporządzenie opinii płaci strona, która przegra proces. Jeżeli pokrzywdzony pacjent, który często podczas leczenia traci zdrowie, ma jeszcze zapłacić za opinię, to to jest jawna niesprawiedliwość.
– Sąd może zwolnić stronę powodową z kosztów. Bardzo rzadko się zdarza, żeby sądy zasądzały koszty od dzieci (w imieniu małoletniego pozew składają opiekunowie ustawowi), nawet jeżeli przegrają sprawę.
– W ramach uniwersytetów medycznych funkcjonują zakłady medycyny sądowej, ale one także mają ograniczone możliwości. Szczególnie było to widoczne podczas niedawnej pandemii.
– W jednej z prowadzonych przeze mnie spraw wysłałem do sądu propozycję, żeby opinię sporządził uniwersytecki ZMS i wszystkie, a jest ich kilkanaście, odmówiły opiniowania, zasłaniając się brakiem czasu, a nawet brakiem… odpowiednich specjalistów.
– Taka sytuacja sprawia, że sądy coraz częściej zlecają sporządzenie opinii różnym prywatnym instytucjom.
– Teoretycznie są to prywatne instytuty badawcze, które z badaniami naukowymi nie mają wiele wspólnego. To spółki, które w swojej nazwie zawierają określenie: instytut naukowy, a w Krajowym Rejestrze Sądowym mają wpis w zakresie prowadzenia działalności naukowej, której faktycznie nie prowadzą albo prowadzą w zupełnie innym zakresie. Takie pseudoinstytuty na ogół nie uchylają się od opiniowania. Przeważnie zlecają to lekarzom, którzy u nich nie pracują. W takiej sytuacji sąd traci nad tym kontrolę. Znam przypadki, gdy sąd wymagał, żeby w sporządzeniu opinii brał udział lekarz specjalista neurochirurgii, a tymczasem oceniał chirurg ogólny.
– Dobrze, że nie stomatolog.
– Taki przypadek jeszcze mi się nie zdarzył.
– Wyjściem z sytuacji byłoby zlecanie wykonania opinii lekarzom z państw Unii, którzy zapewne byliby bardziej obiektywni, ale, niestety, nie za te pieniądze. Chyba że za opiniowanie płaciłby Skarb Państwa.
– W przypadku dochodzenia odszkodowania za szkody górnicze strona powodowa jest zwolniona z kosztów sądowych, a więc także z opłat za opinie biegłych. Taką regulację można by rozciągnąć również na sprawy medyczne, tylko istniałoby wówczas ryzyko, że takich spraw byłoby bardzo dużo.
– I powinno. Według szacunkowych wyliczeń Stowarzyszenia Praw Pacjenta rocznie w Polsce, na skutek błędów lekarskich czy szerzej – medycznych, traci życie i zdrowie około 30 tys. osób. I właśnie tyle pozwów powinno trafiać do sądów. Tymczasem mniej niż 10 proc. poszkodowanych decyduje się na złożenie pozwu.
– Obecny system zapewne by sobie z tym nie poradził. Zwolnienie z kosztów poszkodowanych pacjentów wymagałoby z pewnością wprowadzenia jakichś dodatkowych zabezpieczeń.
– Sprawy medyczne w pierwszej instancji rozpatrują sądy okręgowe, gdzie orzekają sędziowie z dużym doświadczeniem. Tymczasem bardzo często bezkrytycznie traktują otrzymane opinie, kierując się nie ich treścią, ale pozycją i tytułami biegłego. Przed wielu laty pisałem o sprawie, w której sprawcą szkody był pewien bardzo znany profesor ginekologii. W swoim uzasadnieniu sąd wprost stwierdził, że ma wielkie zaufanie do takiego autorytetu. Tymczasem ten profesor, w prywatnej rozmowie, powiedział mi, że nie poczuwa się do winy, ale podczas leczenia rzeczywiście mógł zastosować inną technikę.
– Sąd nie jest zobligowany treścią opinii i – nawet gdy jest sporządzona przez uznany instytut naukowy – podlega jego swobodnej ocenie. Ale uznanie i prestiż, jakim cieszy się dany lekarz, często robią na sądzie duże wrażenie, zarówno wówczas, gdy taki medyczny autorytet jest sprawcą szkody, jak i biegłym sporządzającym opinię. W tym pierwszym przypadku trudno znaleźć biegłego, który zdecydowałby się napisać krytyczną opinię, nawet jeżeli wina profesora była oczywista. Jest to szczególnie widoczne w wąskich, bardzo specjalistycznych dziedzinach medycyny, gdzie niemal wszyscy lekarze się znają, a wielu było uczniami takiego znanego lekarza.
– Dr Ryszard Frankowicz, który jest naszym medycznym ekspertem, zapoznał się z ponad 20 tys. opinii sądowo- lekarskich. Ja z ponad tysiącem; i nie mam wątpliwości, że trzy czwarte z nich było nieobiektywnych. Nie trzeba być lekarzem, żeby to ocenić. Jeżeli biegły nie chce lub nie potrafi wprost odpowiedzieć na konkretne pytanie i kluczy, to znaczy, że nie jest bezstronny.
– Gdy zadam biegłemu pytanie, czy postępowanie lekarza było prawidłowe, to na 99 proc. odpowiedź będzie: tak, było prawidłowe. Dlatego zawsze staram się zadawać biegłym bardzo szczegółowe pytania. Czasem jest ich nawet 50. Oczywiście nie jestem lekarzem, dlatego korzystam z wiedzy lekarzy, którzy się na tym znają.
– Nie słyszałem, żeby sąd kiedykolwiek ukarał nierzetelnego biegłego.
– Ja też nie. Słyszałem o bardzo rzadkich przypadkach dyscyplinowania biegłego, ale nie za napisanie nierzetelnej opinii, tylko bardzo przewlekłe jej sporządzenie. Ale to wyjątkowe przypadki, gdyż – jak już mówiłem – sądy nie chcą zniechęcać biegłych, których jest jak na lekarstwo.
– Prace nad przygotowaniem ustawy o biegłych sądowych rozpoczęły się w Ministerstwie Sprawiedliwości w styczniu 2005 r. Powstało kilka projektów i ustawy nadal nie ma. To indolencja czy celowe działanie?
– Tego nie wiem. Ale taka ustawa jest konieczna, gdyż obecne regulacje są zbyt ogólne i niedostosowane do współczesnych wymogów.