Całe szczęście, że nie umrzemy jednocześnie (co zapewne jeszcze przed nami), bo nie miałby kto prostować głupot, które niektórzy pozostali przy życiu chcieliby wypisywać po naszej śmierci. Taki los spotkał obecnie Bogusława Kaczyńskiego. Moja wypowiedź zostanie pozbawiona sentymentu, żałoby po przyjacielu (z tym różnie bywało) czy prostowania przeinaczeń i nieścisłości, których znalazłem mnóstwo w trzymanej właśnie w ręce książce.
Podesłano mi ją w nadziei, że się w tej sprawie wypowiem. Jej tytuł – „Primadonna. Biografia Bogusława Kaczyńskiego” – już sygnalizuje prowokację, a na okładce widnieje konterfekt Bogusia, ale z lewej strony wizerunek przecięty jest połową twarzy operowego czupiradła; stąd prowokacyjny tytuł całości. Ta książka nie powinna nigdy powstać. Napisanie czegoś takiego w kilka lat po śmierci Kaczyńskiego jest dowodem tchórzostwa autora, próbą ocierania się o niezwykłość opisywanej postaci, a poprzez różne dociekania dotyczące osoby powszechnie znanej, sposobem na unurzanie jej w bagnie, brudach i wszelkich niegodziwościach, o których za życia ofiary jej obecny „biograf” nie odważyłby się nawet wspomnieć. Dlatego właśnie nie wymienię jego nazwiska, bo – jak dotąd – nie należy do autorów, którzy na to zasługują, mimo że napisał już kilka książek o tytułach mało śmiesznych i mądrych. Przeczytałem ten zawierający prawie 400 stron elaborat. Trzeba było stworzyć to jeszcze za w miarę długiego życia Bogusława Kaczyńskiego. Wtedy mógłby on odnieść się do niektórych wypisywanych bredni na swój temat.
Czekanie na jego śmierć, aby napisać to, co jest napisane, świadczy o tchórzostwie autora, biograficznym cwaniactwie, a przede wszystkim o bezpiecznym i bezczelnym wyżywaniu się na czyimś życiorysie, bo ofiara już nie żyje i na zawsze milczy. Wiem, co mówię, bo w przeszłości przyszło mi stoczyć szereg publicznych batalii z Bogusławem Kaczyńskim, z którymi Opatrzność nie kazała czekać, aż któryś z nas zejdzie z tego świata. Wtedy trzeba było komentować nasze poczynania, które po śmierci Bogusia brzmią tendencyjnie, są niewiarygodne i w wielu wypadkach nieprawdziwe.
Dotyczy to jego pochodzenia, spraw rodzinnych, powiązań osobistych, zainteresowań erotycznych i epizodu małżeńskiego, walki o Teatr Wielki, niefortunnej dyrekcji Teatru Roma, okresów kierowania festiwalami w Łańcucie i Krynicy, działalności publicystycznej i literackiej, wreszcie plejady przyjaciół, współpracowników i osób, które odegrały pozytywne lub negatywne role w karierze Kaczyńskiego. Znana polska dziennikarka Anna Lisiecka napisała niedawno biografię Bogusława „Będę sławny, będę bogaty”, z której teraz autor „Primadonny” czerpie pełnymi garściami, nie pamiętając, że Lisiecka ma imię – Anna – gdy decyduje się – bo nie zawsze – podać źródło przytaczanej informacji.
Zastanawiam się, dlaczego ten nieznany w naszym środowisku autor, dziś ponadpięćdziesięcioletni, zdecydował się podjąć ten temat, nie dając przedtem widocznych oznak zainteresowania ani sztuką operową, ani primadonnami, ani wreszcie samym Bogusławem Kaczyńskim, o którym mógłby pisać za jego życia nawet bardzo krytycznie, za co byłbym wdzięczny, bo wtedy darłem z nim koty. Ale bez względu na wstrząsające nami emocje istnieje starożytna sentencja łacińska „de mortuis nihil nisi bene” (o zmarłych – tylko dobrze), którą przyzwoici ludzie kierowali się przez całe dzieje cywilizacji aż do dnia dzisiejszego.
Nie moją sprawą jest, czego chciał omawiany autor, zbezczeszczając osobę Bogusława Kaczyńskiego wiele już lat po jego śmierci, a mogąc tym zajmować się swobodnie jeszcze za życia swego negatywnego bohatera. Nie awersją osobistą, bo go przecież nie znał. Nie naszymi komentarzami do niektórych poczynań Bogusia, które nie przesłoniły nam jego wybitnych osiągnięć, niezwykłej osobowości i medialnego talentu. Poza tym obecny „biograf” tej operowej postaci zajmował się dotąd – jak pisze – filmem, więc go wśród nas nie było. Kończąc, mam pewną radę. Bogusław Kaczyński, umierając, pozostawił swój majątek (nie aż tak wielki, jak głosi autor „Primadonny”) w rękach założonej przez siebie fundacji „Orfeo”.
Zarządzające nią równie nikiforyczne postacie powinny teraz podjąć decyzję o sprzedaży resztek tej fortuny, zamiast finansować różne chałtury i tandetne przedsięwzięcia, a za uzyskane środki wykupić cały nakład „Primadonny” i w obecności niezliczonych fanów Bogusława Kaczyńskiego spalić te książki przed siedzibą warszawskiej Agory, która publikację tę wydała, nie czując wstydu i niestosowności. Nieboszczyk – ręczę za to – bardzo by się z tego ucieszył! Natomiast autora tej nieszczęsnej książki chętnie powiesiłbym do góry nogami na bramie tego Wydawnictwa. Ale podobno jest to zabronione.