R E K L A M A
R E K L A M A

Pożegnanie. Dewastatorzy estrad w Ameryce

Kolejni przedstawiciele rocka, którzy debiutowali w najlepszym dla tej muzyki okresie, czyli w latach 60. ubiegłego wieku, żegnają fanów. Na razie amerykańskich, bo odbywają trasę po miastach USA i Kanady zatytułowaną „The Song Is Over” („Piosenka wybrzmiała”), czyli tak samo jak ich hit z 1971 roku wydany na longplayu „Who’s Next”. 

Fot. Wikimedia

Fani rocka po tytule tego krążka już wiedzą, o których muzyków chodzi. Nazwa grupy pojawia się również w tytułach innych ich płyt, takich jak „The Who Sell Out” („The Who się wyprzedają”; 1967), „The Who By Numbers” („The Who w liczbach”; 1975), „Who Are You” („Kim jesteś”; 1978) i „Who” (2019).

Zespół powstał w 1964 roku w Londynie i ma na koncie 12 albumów. Pierwszy skład tworzyli: Pete Townshend (gitara, kompozycje), Roger Daltrey (śpiew), Keith Moon (perkusja; zmarł 7 września 1978 roku w wieku 32 lat) i John Entwistle (bas; zmarł 27 czerwca 2002 roku, mając 57 lat). Pierwsi dwaj chodzili do tej samej szkoły w Acton (miasto blisko Londynu) i tam się poznali. Daltrey od 1959 roku grał w zespole The Detours. „Będziesz w mojej grupie” – oznajmił w 1961 roku Townshendowi. „O 18.30 staw się na próbie!”. Tak rozpoczęła się ich muzyczna przygoda.

Pierwszy hit The Who nosi tytuł „I Can’t Explain” (1965), ale dopiero utwór „My Generation” („Moje pokolenie”) rozsławił zespół w Anglii. Daltrey celowo się w nim jąka, naśladując młodzieńca zagubionego w brytyjskiej rzeczywistości. Piosenka słynie z wersu „Mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję” i dała grupie dobry start. Ale dopiero celowa demolka estradowego wyposażenia kończąca koncerty spowodowała, że wieść o zespole poszła w świat. Coraz więcej ciekawskich kupowało bilety, żeby zobaczyć, jak Townshend rozbija gitarą wzmacniacze, a Moon – uważany za jednego z najlepszych rockowych pałkarzy – niszczy bębny.

Po pierwszym okresie działalności The Who mieli już tyle muzycznych atrakcji do zaoferowania, że nie musieli szokować estradową destrukcją. Townshend skomponował jedną z pierwszych rockowych oper, z której utwory ukazały się na podwójnym albumie „Tommy” (1969). Część z nich zespół zaprezentował blisko półmilionowej widowni w 1969 roku na festiwalu Woodstock. Ważnym dziełem The Who jest album „Quadrophenia” (1973), który doczekał się w 1979 roku edycji filmowej w reżyserii Francisa Roddama, ze Stingiem w jednej z ról.

Grupa słynęła nie tylko z płyt, lecz także z dynamicznych koncertów. Podczas jednego z nich, który odbył się na londyńskim stadionie The Valley w 1976 roku, natężenie dźwięku osiągnęło 126 decybeli (dB). Wynik ten dał The Who tytuł najgłośniejszej grupy w historii i został odnotowany w „Księdze rekordów Guinnessa”. Dopiero 9 lat później głośniej zagrała w Hamburgu amerykańska formacja Manowar (129,5 dB). Tymczasem 85 dB to już natężenie dźwięku, przy którym grozi uszkodzenie słuchu. Nic dziwnego, że zarówno Daltrey, jak i Townshend korzystają na scenach i poza nimi z aparatów słuchowych. Mimo to wciąż radzą sobie przy mikrofonach, a Daltrey nawet najtrudniejsze piosenki śpiewa w tych samych tonacjach, co dawniej.

Od śmierci Entwistle’a The Who funkcjonują w dwuosobowym składzie. Jedynie na scenie i podczas sesji Townshend i Daltrey korzystają z pomocy innych muzyków. Od 1996 roku grał z nimi perkusista Zak Starkey (syn Ringo Starra). Na początku 2025 roku – po 29 latach współpracy – członkowie The Who go zwolnili. Powodem były problemy z natężeniem dźwięku w słuchawkach podczas koncertu 30 marca br. w londyńskiej sali Royal Albert Hall. Daltrey twierdził, że za głośne bębny, które w nich słyszał, utrudniały mu śpiewanie. Obwinił za problemy perkusistę. Wprawdzie 19 kwietnia grupa oznajmiła, że się porozumieli, jednak 18 maja Starkey odszedł, aby zająć się innymi muzycznymi projektami.

Aktualną trasę, która rozpoczęła się 16 sierpnia w Sunrise na Florydzie, a zakończy 28 września w Las Vegas, The Who odbywają z nowym perkusistą, którym jest 58-letni Scott Devours, znany z grup IMA Robot i Oleander. Wśród pozostałych 5 członków grupy towarzyszącej The Who za Atlantykiem jest brat gitarzysty, Simon Townshend.

Występ w Madison Square Garden był najważniejszym punktem amerykańskiej trasy. „Początek długiego pożegnania” głosił jeden z napisów, które pojawiły się na ekranie za sceną, zanim grupa na nią weszła. Czyżby po części tournée za Atlantykiem spodziewane były inne występy? Może w Europie? A może przed finałem działalności grupa The Who wreszcie zagra u nas?

Następnie z głośników widzowie usłyszeli głos Townshenda. Muzyk poinformował, że po raz pierwszy koncertowali w USA w 1967 roku. Uczestniczyli wówczas w Festiwalu Popowym w Monterey, który przeszedł do historii jako pierwsze duże widowisko muzyczne w USA. „Zapowiedział nas wtedy Eric Burdon (wokalista grupy Animals – przyp. red.)” – poinformował Townshend.

Wreszcie muzycy weszli na scenę. Najpierw 80-letni gitarzysta, prezentujący się jak zwykle szczupło, w okularach słonecznych, białych spodniach i czarnej marynarce, a za nim 81-letni Daltrey – w okularach korekcyjnych, niebieskich spodniach i bawełnianej ciemnej koszulce z długimi rękawami. „Gramy po raz 36. w Madison Square Garden” – poinformował Townshend.

Program koncertu wypełniły 22 hity The Who. Na start była kompozycja „I Can’t Explain”, po niej „Substitute”, a w dalszej części widzowie usłyszeli fragment opery „Tommy” i urywki z „Quadrophenii”. Wykonania potwierdziły, że grupa jest wciąż w formie. Jedynie Daltrey pominął parę słów w drugiej zwrotce piosenki „Won’t Get Fooled Again”, ale za to perfekcyjnie zaprezentował w finale tego hitu swój słynny wrzask „Yeah!”, na który fani zawsze czekają. Ponadto kilka razy żonglował – w typowym dla siebie stylu – zawieszonym na kablu mikrofonem.

Townshend nie skakał z gitarą jak za młodu, ale nadal robił ręką młynki między kolejnymi uderzeniami kostką w gitarowe struny. On i Daltrey pożegnali publiczność kameralnym utworem „Tea & Theatre” (z longplaya „Endless Wire”), wykonanym bez zespołu akompaniującego. 

2025-09-20

Grzegorz Walenda