– Mogę mieć piękną kobietę, co prasuje mi koszule, i cudowne dzieci, które wożę do szkoły Cayenne… – przekonywał dwadzieścia lat temu w nieśmiertelnym kawałku „Mogę wszystko” warszawski raper Sokół. Trendy się pozmieniały – czy to w muzyce, czy w motoryzacji – ale do hitu Sokoła warto wracać. Tak samo jak Porsche Cayenne wciąż zwraca na siebie uwagę na drogach i gdyby przeprowadzić uliczną sondę wśród przechodniów, znalazłoby się na liście rzeczy do kupienia, gdy tylko trafi się szóstkę w totka. Na czym polega fenomen Cayenne? Bez wątpienia swoje robi pożądany znaczek na masce. O legendzie Porsche długo by mówić, a fani czterech kółek są zgodni, że producent ze Stuttgartu jest wyjątkowy. Za bogatą historię, konsekwentne podejście do motoryzacji i trzymanie się zasad „tej prawdziwej” należą mu się podziw i szacunek.
Żeby zaprzeczyć tej tezie, Porsche na początku XXI wieku włożyło kij w mrowisko, wprowadzając do oferty sportowych przecież aut dużego SUV-a, który miał tam pasować jak słoń do składu porcelany. Rwetes i drastyczne hasła o „końcu Porsche” szybko przycichły, bo wszelkiej maści SUV-y zdominowały rynek. Czas pokazał, że był to świetny krok Niemców, którzy wcale nie popsuli wizerunku marki, zaś solidnie poprawili wyniki sprzedaży. Obecnie w salonach mamy do czynienia z trzecią generacją Cayenne i znowu da się słyszeć głosy, że „to już nie Porsche”. Tym razem rzecz dotyczy napędów. Najmocniejsze (739 KM) i najszybsze (3,7 sekundy do setki) Cayenne, ze szczytu cennika (ponad 900 tysięcy złotych), to Turbo E-Hybrid, czyli… hybryda z wtyczką. Z elektrycznym wspomagaczem i ciężkimi akumulatorami, mającymi „zabijać charakter marki”. W ofercie są jeszcze dwie słabsze hybrydy tego typu, oparte nie na 4-litrowym silniku V8 lecz na 3-litrowym V6. I właśnie z jednym z takich wariantów – 519-konnym – miałem okazję się zapoznać. Wnioski? Nie dołączyłem z marszu do chóru pesymistów wieszczących rychły upadek Porsche, co nie znaczy jednak, że zasiliłem fanklub Cayenne z tym napędem (choć nie sądzę, żeby takie grono w ogóle istniało). W skrócie, fascynacji nie było.
Subskrybuj