R E K L A M A
R E K L A M A

Kuriozum do sześcianu. Recenzja Mercedesa „Gelendy”

Wiele się nasłuchałem, że Mercedes-Benz klasy G nie ma sensu i jak absurdalny to wóz, kupowany wyłącznie przez bogatych szpanerów. Samochód, w którym wada goni wadę, a z prawdziwych zalet właściwie nikt nie korzysta.

Fot. Maciej Woldan

Moja pierwsza przygoda ze słynną, kontrowersyjną „Gelendą” była w wydaniu elektrycznym, co tylko miało potęgować negatywne doznania. Wnioski? To wspaniałe, że wciąż nie wszystko we współczesnej motoryzacji musi być podyktowane rozsądkiem!

Obrośnięty niejedną legendą niemiecki „Gelandewagen”, w tłumaczeniu samochód terenowy, jest jak nietypowa choroba zakaźna. Sporo się o niej mówi, każdy coś słyszał, ale jak już się nią zarazimy (uwaga, proces następuje błyskawicznie, niemal od pierwszego kontaktu!), nie mamy zamiaru się leczyć. Znając swoje zamiłowanie do dziwactw i nieoczywistych patentów, spodziewałem się, że jestem w grupie ryzyka, żeby dołączyć do grona chorych. Co więcej, bardzo czekałem na złapanie wirusa i reakcję organizmu na infekcję. Zajęło to sporo czasu, bo na skutek pechowych zawirowań w poprzednich latach różne odmiany G klasy wypadały z mojego kalendarza testów. Kiedy w końcu się udało, czułem, że wyczekiwana zabawa będzie na pół gwizdka, bo elektryczny napęd akurat w tym aucie wydawał się pasować jak pięść do nosa. Ale może im bardziej absurdalnie, tym ciekawiej? Jak już serwować sobie specyficzne doznania, to na całego…

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2025-02-19

Maciej Woldan