Miętus żyje w północnej Europie, w Anglii, we wschodniej części wyspy i w środkowej Francji. Dlatego często gości na talerzach rybich smakoszy angielskich i francuskich. Potrzebuje dużo tlenu. Jego żywiołem są rzeki o szybkim nurcie i czystej wodzie. Żyje także w jeziorach; w przypadku Francji w tych alpejskich – przepięknym Annecy, malowniczym Bourget, Genewskim, ale także w Saint-Jean w Quebecu w Kanadzie. Nie przepada za światłem, więc kryje się przed nim w różnych żwirowych zakamarkach. Ma około pół metra długości, ale zdarzają się i takie sztuki, które dochodzą do metra dwudziestu centymetrów. Miętus jest drapieżnikiem – młode sztuki zajadają się skorupiakami, robakami i larwami owadów, dorosłe wolą ryby, raki, a nawet żaby.
Prawdziwie francuska rybka
Francuzi mówią o niej lotte albo lote i wyróżniają przy tym tę morską, po polsku zwaną żabnicą albo diabłem morskim, i rzeczną – czyli miętusa. Lubi zimne wody, toteż w Renie czy w Saône występuje coraz rzadziej ze względu na ocieplenie klimatu. Tak jest teraz, bo w latach 1960 – 1970 władze francuskie uznały miętusa za rybę zagrażającą innym gatunkom i zezwoliły na polowanie na nie za pomocą prądu. Miętus ma niebywałe zdolności reprodukcyjne. Niektóre samice potrafią znieść do MILIONA jaj. Jednak niewiele z nich przetrwa, bo są przysmakiem pstrągów. Miętus cieszy się wielkim uznaniem wśród smakoszy ryb ze względu na niezwykle delikatne mięso, niemniej kucharze ostrzegają, że w czasie smażenia go lepiej otworzyć okno, bo zapach nie wprawi w ekstazę, ale może powalić. W Goa (to stan na zachodnim Wybrzeżu Półwyspu Indyjskiego, stara kolonia portugalska) przygotowują tę rybę w takiej ilości przypraw, od kolendry po pieprz z Kaszmiru, że każdy sklep kolonialny by się zarumienił. W Sete – mieście położonym na lagunach Morza Śródziemnego, słynącym z pojedynków uzbrojonych w kopie mocarzy, ze wspaniałych owoców morza i z cudownych widoków – przyrządzają tę rybę w białym winie z jajkiem, marchewką i pomidorami. Francuskie babcie zalecały, aby nie przesadzić z gotowaniem miętusa, bo ryba traci całą swoją delikatność. Radziły, aby warzyć go w koniaku, gałce muszkatołowej, ze szczyptą pieprzu cayenne, w białym winie, z estragonem i z goździkami.
Rybę pięknie wypatroszoną i obraną ze wszystkiego, co rybie nie przeszkadza, ale człowiekowi bardzo, na chwilę wrzucamy do garnka z gotującymi się warzywami i ziołami, w tym z tymiankiem. Dwadzieścia sekund. Dzwonka ryby lądują na talerzu z tartą bułką wymieszaną z morską solą – gruboziarnistą, pieprzem z Madagaskaru i szczyptą niedźwiedziego czosnku. Obtaczamy je troskliwie, po czym wrzucamy na rozpalony olej rzepakowy (słonecznikowego używamy raczej do sałatek). Do tego strugamy ziemniaki wcześniej ugotowane w mundurkach. Takie wiórki wrzucamy na drugą patelnię, ale też na rozgrzany olej. Do tego surówka – kapusta i ogórki kiszone. I teraz w kielichach może nas zadziwić trunek, aczkolwiek nie tak jak u „Pani Twardowskiej”, „kielich zaśwista, zazgrzyta”. Jeden skok przez Ren i w Palatynacie natrafimy na cudownie barwny na podniebieniu riesling. Alzacja też ma rieslingi, ale co z tego, że ma i Pinot Gris, ale gdzie mu tam do toskańskiego Pinot Grigio – aromat cytrusów zniewala jak widok tancerki w Folies Bergere.