Moje miejsce na Ziemi?
Długi sierpniowy dzień. Słońce wychyla się zza chmur, przyjemnie otulając mnie ciepłem, a łagodny wiatr jest ukojeniem. Spaceruję wzdłuż ruchliwych ulic Warszawy i udaję, że mogę się skupić. Biorę łyk matchy, oczywiście na owsianym, bo teraz każdy tak pije i idę dalej. Potrzebuję zmienić otoczenie. I kupić kolejny kubek matchy, zdecydowanie zbyt drogiej w stosunku do jej smaku. Nie mija wiele czasu, kiedy podczas kolejnego spaceru słyszę god morgen zamiast dzień dobry, a na ulicach mijam uśmiechniętych Duńczyków, ciągle gdzieś biegnących, a jednocześnie żyjących tak spokojnie. Wiem, że Kopenhaga to moje miejsce na ziemi, mimo tego, że jestem tu zaledwie drugi dzień. Uświadamia mnie w tym to, że pierwszy raz jestem gdzieś sama, wyłącznie w otoczeniu własnych myśli. Czuję się z tym lepiej niż przypuszczałam. Czas mija mi na pochłanianiu nieludzkich ilości kawy i cynamonek, a także na poznawaniu kultury hygge.
Kopenhaga, Nyhavn
Niespodziewany komunikat
Kilka filiżanek kawy później jestem już na lotnisku. Przechodzę przez bramki, siadam w pierwszym wolnym kącie i czekam. Kwadrans przed lotem widzę: „lot numer xyz jest opóźniony o 23 godziny”. Mrugam i spoglądam na ekran jeszcze raz. Tak, zgadza się. Nie są to żadne omamy, właśnie ten napis widzę na ekranie. W końcu odważyłam się na samotną podróż i muszę czekać całą dobę na lotnisku? Bez znajomych, z którymi śmialibyśmy się z tego, co się stało. Bez mamy, która by się stresowała i bez taty, który chodziłby i ją pocieszał. Nie wiem, czy mnie to bawi, przeraża, czy wywołuje inne emocje, których nawet nie potrafię nazwać. Nagle słyszę urywek rozmowy, wyłapuję polskie słowa, a wśród nich… mój lot.
Para Polaków. Oni też nie wiedzą, co teraz powinni zrobić. Rzadko mam odwagę, by podejść do obcych ludzi i zacząć z nimi rozmawiać, ale teraz nie waham się ani minuty. Idę i pewna siebie mówię im, że teraz jesteśmy już skazani na siebie, do momentu, w którym wszyscy bezpiecznie dotrzemy na gdańskie lotnisko. Oni bez słowa się zgadzają, zdziwieni moją odwagą, może mają ją za głupotę? Wtedy się tym nie przejmuję. Podejmujemy rozmowę, próbujemy się poznać, skoro już wiemy, że czeka nas wspólnie spędzony czas. Okazuje się, że mieszkają w Danii, godzinę drogi pociągiem od Kopenhagi. Nawet nie wiem, w którym momencie postanawiamy pojechać z lotniska do ich domu. Proponują mi to, a ja zgadzam się bez wahania. Nie znam ich, ale w głębi serca wiem, że mogę im ufać. Może naprawdę kieruje mną ta głupota?
Podróże – nowa perspektywa?
Kilka dni, trzy kolejne opóźnienia i nowy bilet lotniczy później, wreszcie docieram do domu. Moja trzydniowa podróż zamieniła się w ponadtygodniową walkę o powrót do Polski. Czy żałuję, że tak to wyglądało? Jak mogłabym w ogóle żałować tego, że poznałam fantastyczne osoby, przekonałam się, że poradzę sobie sama ze sobą w różnych sytuacjach. Czy te kilka godzin stresu zostanie ze mną w pamięci? Tak naprawdę już teraz ich nie pamiętam.
Czy 23 godziny potrafią całkowicie odmienić życie? Wierzę, że tak. Choć moje nie zmieniło się nagle o 180 stopni, to wszystko, co się wydarzyło, dało mi inną perspektywę i otworzyło oczy. I uszy, bo okazało się, że warto wysłuchiwać znajomych słów, a Polak jednak nie zawsze jest Polakowi wilkiem.