R E K L A M A
R E K L A M A

Na wszelki wypadek, czyli czy naprawdę wierzymy w zabobony?

Karty tarota jako współczesne zabobony

Budzę się rano i widzę, że jestem spóźniona. W pośpiechu zaczynam się szykować i wrzucać do torby potrzebne rzeczy. Biegnę na przystanek, chcę sprawdzić godzinę i wtedy orientuję się, że nie mam telefonu. Szybko zawracam, biorę go ze stołu i zatrzymuję się. Przypominam sobie słowa mojej mamy: „Zanim znów wyjdziesz z domu, usiądź i odczekaj chwilę. Jak wychodzisz z mieszkania i zawracasz, to zły znak.” Waham się przez moment, ale i tak siadam, spoglądam na mieszkanie, a po kilkunastu sekundach znowu wybiegam. Po drodze myślę sobie, że to przecież zabobon, który nijak ma się do rzeczywistości… Tylko dlaczego jednak w niego wierzę?

Małe rytuały bezpieczeństwa

Może dlatego, że zabobony to nie tylko ślepa wiara w coś irracjonalnego. To często małe rytuały, które pomagają nam poczuć się bezpieczniej w świecie, który na co dzień rzadko daje nam poczucie kontroli. Przecież nie chodzi o to, że jak nie usiądę na chwilę po powrocie, to coś złego na pewno się wydarzy. Ale może, jeśli usiądę to świat będzie choć odrobinę bardziej przewidywalny?

Odkąd pamiętam, ludzie wymyślali sobie zasady, które rzekomo miały wpływać na los. Nie przechodź pod drabiną, nie stłucz lustra, nie witaj się przez próg, nie mów „na zdrowie”, zanim ktoś naprawdę kichnie. Brzmi absurdalnie, a jednak wielu z nas, nawet tych najbardziej sceptycznych, łapie się na tym, że chwilowo powstrzymuje się od jakiegoś gestu czy wypowiada słowa „na wszelki wypadek”. Tak dla świętego spokoju.

Dla mnie zabobony to trochę jak igranie z losem. Jeśli się mylę, nic się nie stanie. Jeśli mam rację, może właśnie uniknęłam nieszczęścia. I chociaż wiem, że to nonsens, to serce jakoś lżej bije, kiedy jednak nie przejdę pod tą drabiną.

Zabobony w popkulturze i codzienności

Jest w tym coś bardzo ludzkiego. Te wszystkie drobne, irracjonalne nawyki łączą nas z przeszłością, z naszymi rodzicami i dziadkami, którzy też mieli swoje przesądy, a one trwają z nami do dziś. My również mamy swoje małe zabobony. Gdy zobaczymy godzinę 11:11 na zegarku, to myślimy sobie życzenie. Pytamy kart tarota o przyszłość, nawet „dla żartu”. Albo scrollujemy TikToka i trafiamy na filmik zaczynający się od: „Jeśli to widzisz, to nie przypadek.” Niby przypadek, a jednak zostajemy na kilka sekund dłużej. Zapisujemy, wysyłamy do siebie, jakby to mogło przynieść szczęście.

I może właśnie nie chodzi o to, żeby naprawdę wierzyć, ale żeby mieć poczucie, że ktoś lub coś nad nami czuwa. A jeśli wystarczy spojrzeć na zegarek o 11:11, usiąść na chwilę przed wyjściem czy nie powiedzieć niczego na głos „żeby nie zapeszyć” to może warto? Nawet jeśli to tylko drobne oszustwa, które sprawiają, że czujemy się lepiej. Czasem właśnie takie drobiazgi pomagają nam przetrwać naprawdę trudne dni.

2025-06-09

Julia Kowalewska