Czy na Bliskim Wschodzie zapanuje kiedyś pokój? Sytuacja nie wygląda dobrze

Jeszcze dwa lata temu wydawało się, że Bałkany to jedyne miejsce w Europie, w którym toczyła się ostatnia wojna na Starym Kontynencie. Cypr był miejscem przedostatnim, ale odległym w czasie o pół wieku. I nagle w roku 2022 (a raczej w 2014) rozpoczęła się „specjalna operacja militarna”, którą zaczął zbrodniarz porównywalny z Hitlerem i Stalinem – Władimir Władimirowicz Putin. Po hiszpańsku nazwisko to znaczy Kurwin. 

Fot. Pixabay

Bliski Wschód zaczyna się dla nas od Stambułu w Turcji, a kończy we Władywostoku. Tereny te w Japonii uważane są za Zachód. Bliski Wschód to z punktu widzenia Europy suma wielu bliskich wschodów (a także schodów). Kaukaz i Zakaukazie, Azja Środkowa, Azja Południowa, a w niej subkontynent indyjski, Chiny, a właściwie Indochiny, Nusantara i wreszcie Daleki Wschód. Dużymi literami piszę nazwy własne, a małymi nazwy zwyczajowe, potoczne. 

Po zakończeniu drugiej wojny toczyło się na świecie kilkaset wojen, których dokładnej liczby nie sposób ustalić, zważywszy, że w jednej tylko Mjanmie (Birma) było – i jest – ich pięćdziesiąt. 

Wojenny kocioł

Dyżurnym miejscem wojennym w pobliżu Europy jest Bliski Wschód, czyli bezpośrednie otoczenie Izraela. Ta bezpośredniość jest dość umowna, jeśli z Tel Awiwu do Teheranu jest 2000 kilometrów, tyle co z Warszawy do Madrytu. Bliskim Wschodem nazywamy też czasami wszystko to, co wiąże się z zagrożeniem dla istnienia Izraela. Mały kraj założony w Palestynie po dwóch tysiącach lat nieistnienia ściągnął i ściąga na tereny wyznaczone przez ONZ wielu Żydów i żydów z całego świata. A więc wyznawcy judaizmu z Etiopii czy Maroka, Rosji czy Argentyny osiedlają się często na terenach okupowanych, czy jak się mówi w Jerozolimie – zajętych. Problemem bliskowschodnim nazywamy też niekiedy stosunki między istniejącą wszędzie diasporą żydowską a kulturą i społecznością miejscową. Osobną i bolesną kwestią jest wszędzie tam antysemityzm. Przybiera on niekiedy postać skrajną – wojny i ludobójstwa. 

Zanim przedstawimy pokrótce dramat Gazy wywołany przez Hamas, czyli Harakat al-Muqawama al-Islamijja, popatrzmy na ten wrzący bez przerwy od kilkudziesięciu lat kocioł etniczny i polityczny. Najpierw Turcja. Przebywający kilka lat temu z wizytą w Warszawie prezydent Erdoğan podkreślał z mocą, że strategicznym celem jego kraju jest pokój na wszystkich granicach. Na Morzu Czarnym trwa wojna rosyjsko-ukraińska. Na swoim zachodzie Turcja ma problemy z eksportem heroiny pochodzącej z upraw afgańskich. Na południu toczy się wojna domowa w Syrii, wskutek załamania się Arabskiej Wiosny. W wojnie tej biorą udział oddziały rosyjskie chroniące tam swoje bazy. Erdoğan wydał rozkaz zestrzelenia dwóch samolotów rosyjskich, które naruszały przestrzeń powietrzną Turcji. Nie zaszkodziło to jego dobrym stosunkom z Putinem. Dalej mamy wschód Turcji. Dzieją się tam odwieczne konflikty z Kurdami, którzy chcą ustanowić własne państwo. Jest ich już prawie 50 milionów i trudno sobie wyobrazić, że istnieje jakakolwiek siła, która może im tego zabronić. Kawałek wspólnej granicy z Iranem to problem sąsiedztwa zeświecczonego sunnizmu i irańskiego fundamentalistycznego szyizmu. Jest to także kwestia przywództwa w regionie. Mamy trzech aspirantów: Turcję, Arabię Saudyjską i Iran, a do niedawna mieliśmy czwartego – Irak Saddama Husajna. Arabowie pamiętają imperium osmańskie i na rolę Turcji patrzą niechętnie. Iran to mniejszość muzułmańska, więc pozostaje Arabia Saudyjska, której Teheran stara się przeszkodzić wszystkimi metodami, wojny nie wyłączając. Iran prowadzi z Arabią wojnę w Jemenie, a atak Hamasu na Izrael to też strategia ajatollahów. 

80-lecie rzezi ormiańskiej

Kartki zabraknie, żeby wymienić choćby tylko pozostałe konflikty. Odwieczny wróg Turcji to Ormianie. Właśnie obchodzone jest 80-lecie rzezi ormiańskiej. Wewnętrzne różnice między Persami i pozostałymi mieszkańcami Iranu, w tym milionami uciekinierów afgańskich, wymagają ujednolicenia żywiołów szyickich, które sięgają także Iraku. Tureckojęzyczny Azerbejdżan zlikwidował właśnie ormiańskie państewko na swoim terytorium. Sto tysięcy Ormian musiało stamtąd uciekać.

Gdybyśmy chcieli w ten sam sposób opisać kocioł w kotle, czyli stan rzeczy dookoła Jordanii, wtedy pojawiłyby się takie nazwy jak Liban i Zachodni Brzeg Jordanu. Amerykanie utrzymują w rejonie bliskowschodnim kilkanaście baz wojskowych, głównie w małych emiratach. Te bazy potrafiły już wysłać do Zatoki Perskiej armadę, która stanowi największe zgromadzenie okrętów po drugiej wojnie światowej. Na razie czekają na rozkaz do ataku, gdziekolwiek będzie trzeba bronić Izraela. Uchwalono w Kongresie pomoc w wysokości 20 miliardów dolarów, bo zawsze łatwiej wysłać pieniądze niż ludzi. Rosja też jest tam graczem, ale nie ma ruchu z powodu uwikłania w Ukrainie.

Ta uwertura do problemów bliskowschodnich nie ma szans na szczęśliwe zakończenie. 

2024-05-07

Krzysztof Mroziewicz