R E K L A M A
R E K L A M A

30 tysięcy za śmierć. Szokująca decyzja prokuratury

4 października 2024 r. o godz. 22.40 na skraju osiedla Retkinia, jednej z blokowych sypialni Łodzi, dwóch przyjaciół wracało do domu z meczu. – Z Arkiem poznaliśmy się właśnie dzięki siatkówce – wspomina Piotr Lisik. – Byliśmy dosłownie kilka minut od swoich mieszkań, gdy przechodziliśmy na pasach przez pustą o tej porze ulicę Kusocińskiego okalającą osiedle. Byłem w połowie „zebry”, a Arek, który stawiał dłuższe kroki, trochę dalej, i nagle obaj usłyszeliśmy ryk. Dosłownie – ryk silnika.

Jedno z ostatnich zdjęć rodziny Wojtasów / Fot. archiwum

Sportowy mercedes wyrósł jak spod ziemi. Ja się cofnąłem, Arek próbował odskoczyć na chodnik, ale było za późno. Chłop 100 kilo wagi i dwa metry wzrostu uderzył z impetem w przednią szybę auta, a siła zderzenia odrzuciła go na kilkanaście metrów. – Usłyszałem o wypadku brata i popędziłem do szpitala – mówi Mariusz Wojtas, brat Arka, na co dzień ratownik medyczny. Kolega, który go ratował, powiedział, że jest dramat, ale kiedy wszedłem na salę i rzuciłem okiem na parametry życiowe, wiedziałem, że to ostatnie chwile Arka. Zmarł nad ranem.

Kara w zawieszeniu i drobne na pociechę

Ściany niewielkiego mieszkania na parterze klockowatego bloku są dosłownie pełne zdjęć rodziny Wojtasów. Pełnej rodziny: z Arkiem, Kasią i dwójką dzieci – 6-letnim dziś Natanem i 5-letnim Tymkiem. – Minął rok od śmierci Arka, ale chcę, żeby on tu nadal był – tłumaczy Katarzyna Wojtas. – Może dzięki temu w pamięci naszych dzieci zostanie prawdziwy Tata, nie tylko znany z opowieści, ale z krwi i kości. Mieliśmy razem wielkie plany i marzenia o budowie wspólnego domu, a został mój strach o utrzymanie dzieci, bo to Arek, budowlaniec złota rączka, zapewniał nam byt. Do tego doszedł teraz drugi strach: że sprawca wypadku nie poniesie żadnych konsekwencji.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2025-12-04

Tomasz Patora