25 października o godzinie 17:00 na scenie Teatru Komedii Impro w Łodzi wydarzy się coś wyjątkowego – czworo improwizatorów zaprezentuje program kabaretowy. O tym, jak połączyć spontaniczność z zaplanowanym tekstem, miłości kabaretowej oraz próbach przez pół Polski rozmawiamy z Jagodą Zimałą.
– Jesteś aktorką Teatru Komedii Impro, czyli improwizatorką. Skąd zatem pomysł na kabaret, czyli formę zaplanowaną, ze scenariuszem?
– Mnie się zawsze marzyło robić kabaret. Wszyscy w Teatrze Komedii Impro czerpiemy ogrom radości z tego, że możemy sprawiać, że ludzie się śmieją. A jeśli gdzieś jeszcze uda nam się wzruszyć widzów, to jest w ogóle idealna sytuacja. Projekt Flanelé zaczęliśmy tworzyć z Antkiem Machoniem, Adamem Kaźmierowskim i Olem Stachowskim. To był dla nas taki naturalny krok… Teraz mamy kabaret, który jest zupełnie inną „parą kaloszy”. No i mamy wielką przygodę i wielkie emocje. Antek ma już doświadczenie kabaretowe, Adaś też; a dla mnie i dla Ola to będzie pierwszy krok.
– Do prapremiery już tuż-tuż, do premiery – jeszcze kawałek. Jak się czujesz?
– Jestem bardzo zestresowana, ale też ekscytacja przewyższa ten stres, bo mam też takie poczucie, że tekst, który napisali Antek z Adamem, jest dobry. Na pewno popełnimy wiele błędów, ale po to są prapremiery, premiery, żeby się uczyć.
Posłuchaj rozmowy na Spotify
– Do tej pory wychodziłaś na scenę nie wiedząc kim będziesz, gdzie będziesz, co będziesz grała; a tu musisz nauczyć się tekstu, musisz wejść w rolę. To kompletnie inny świat…
– Tak, to prawda, to zupełnie inne doświadczenie niż to z improwizacją, ale na szczęście mam też doświadczenie aktorskie, w szkole często musiałam się uczyć tekstu, pracuję w Teatrze Pinokio, więc jest to dla mnie naturalne. A wchodzenie w rolę w kabarecie to nowość. Widzę w tym dużo zbieżności z tym, co robiłam dotychczas w teatrze, ale ma to jakiś taki bardzo ciekawy „twist”, żeby te postaci nie były głupie, żeby miały głębię; ale jednak żeby to było zabawne. To stąpanie po bardzo cienkim lodzie…
– Zawsze wchodzisz na scenę na żywo, na spontanie. Nie boisz się, że nagle w kabarecie zaczniecie… improwizować?
– Mamy zaplanowane partie improwizowane i o tym widz będzie informowany, ale największym wyzwaniem jest dla mnie to, żeby nie pójść w improwizację, tylko zaufać temu, co jest zaplanowane. I z tym zostać.
– No to powiedzmy, co jest zaplanowane. W podtytule jest „radiokabaret”. Flanelé kojarzy mi się z koszulą, z takim miłym, fajnym i miękkim materiałem; radio kojarzy mi się… z radiem; Kabaret, to coś zupełnie innego; i jeszcze to impro… Mam wrażenie, że to kilka elementów kompletnie do siebie niepasujących.
– A właśnie o dziwo pięknie się one spotykają. Antek wyszedł z propozycją flaneli i bardzo pięknie o tym pomyślał, bo rzeczywiście są one z nami po to, żeby to było miłe i przyjemne, i te flanele na pewno pomagają. Całość ma formę audycji radiowej, która jest prowadzona naprzemiennie przez każdego z nas, i w ramach tej audycji są skecze, ale jest też przedziwny jegomość, który dzwoni do radia. I w ramach tej audycji wszystko się wydarza. No a impro? To przecież największa część naszego kręgosłupa artystycznego, więc musiało się pojawić.
– Wiem, że nie chcecie zdradzać, ale czego widz może się spodziewać? O czym to będzie?
– O miłości. Uwielbiam miłość, a to, jak chłopaki to napisali, jest absolutnie urocze. Moja postać szuka miłości. Może jest trochę zdesperowana, ale jest na pewno głęboką romantyczką. No i chłopaki są – siłą rzeczy – moimi obiektami miłosnymi. To wszystko jest bardzo delikatne, szlachetne. To miłość kabaretowa najwyższej półki w moim odczuciu.
– Jak przygotowywaliście się do występu? Pytam, ponieważ – tu zdradzę troszkę kulisów – każdy z was jest z innego miasta, a nawet z innego regionu: ty z Łodzi, Adam z Pomorza, a Antek – ze Śląska. To chyba nie sprzyjało próbom?
– Nie, absolutnie nie. To, że to w ogóle dochodzi do skutku, jest dowodem naszej ogromnej determinacji. Kiedy zaczynaliśmy w ogóle myśleć o tym kabarecie, to miałam duże obawy, że to się nie uda, właśnie w dużej mierze przez geografię. Ale okazało się, że jak się chce, to się da radę. Robiliśmy to po godzinach, pomiędzy innymi próbami, braliśmy urlopy… Zaangażowanie i wiara w to, co się robi, pomagają przejść przez te kłody pod nogami.
– A ja myślałem, że wykorzystywaliście nowoczesną technologię i próbowaliście łączyć się na Teamsach czy jakimś innym Skypie.
– Mieliśmy podejście do jednej próby online, ale ja, mimo, że jestem jeszcze w miarę młoda, to jestem absolutnie analogowa. Zresztą chłopaki też. Próba online była więc absolutną katastrofą…
– Czego się najbardziej boicie?
– Dla mnie, przez to, że to jest mój pierwszy skok w kabaret, największa obawa jest taka, czy ludziom spodoba się ten humor. Dla artysty wychodzącego na scenę w celu rozbawienia publiczności cisza na widowni i świerszcze to koszmar, który im bliżej premiery, tym mocniej puka nocą do drzwi. Z tekstem sobie poradzimy, nawet jak się zapomni, to też jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić…
– Powiedzmy sobie szczerze – teksty, de facto, są wam niepotrzebne.
– Tak, w razie czego mamy tak duże doświadczenie improwizacyjne, że coś tam fajnego zawsze wymyślimy. Widz, szczególnie do Teatru Komedii Impro, przychodzi życzliwy. On życzy nam dobrze, więc to już jest dla mnie bardzo budujące.
– To czego wam życzyć tuż przed godziną zero?
– Hm… Odwagi, wiary i, kurczę, dobrej zabawy.