W pokoju córki pan Pietrzykowski znalazł jej ciało leżące na podłodze. Zwłoki żony spoczywały obok, na tapczanie. Obie zostały brutalnie zamordowane nożem, a sprawca znęcał się nad nimi także po śmierci. Sprawca został wpuszczony do mieszkania, co sugerowało, że ofiary go znały. Na szczęście krąg takich osób był niewielki. Kontakty pani Zdzisławy ograniczały się do członków klubu AA, do którego regularnie uczęszczała. Jej 14-letnia córka Klaudia miała prawdopodobnie więcej znajomych. W dniu zabójstwa, ok. godz. 18.15, widziano ją w sklepie z jednym z nich. Matka nie lubiła, gdy córka zapraszała kogokolwiek do domu – nawet z kolegą z sąsiedztwa dziewczyna rozmawiała jedynie w drzwiach. To właśnie on ostatni ok. 19.15 widział Klaudię żywą.
Według ustaleń policji sprawca prawdopodobnie znajdował się w pokoju Klaudii, która siedziała przy komputerze. W tym czasie jej matka oglądała telewizję w sąsiednim pomieszczeniu. Morderca najpierw zaatakował dziewczynę, zadając jej ciosy nożem. Hałas zwrócił uwagę matki, która ściszyła telewizor i z pilotem w ręku weszła do pokoju córki. Wtedy napastnik rzucił się na nią – śmiertelny cios w szyję zabił ją na miejscu.
Po zbrodni sprawca zadał obu ofiarom jeszcze dziesiątki ciosów, znęcając się nad ich ciałami. Z mieszkania nie zginęły pieniądze ani biżuteria – zniknął jedynie telefon komórkowy. Brak śladów plądrowania wskazywał, że rabunek nie był motywem zbrodni.
Rodzina Pietrzykowskich mieszkała w katowickim familoku. Pan Adam regularnie wracał z pracy w Niemczech, a o przyjeździe w walentynki uprzedził żonę telefonicznie. Zdzisława i Klaudia ugotowały jego ulubione pierogi na obiad. Pani Zdzisława od siedmiu lat nie piła alkoholu; była aktywną uczestniczką spotkań terapeutycznych w klubie AA.
Klaudia uczyła się w miejscowym gimnazjum i spotykała ze starszym o dwa lata chłopakiem z tej samej szkoły. Choć była adoptowana, dobrze dogadywała się z rodzicami. Rówieśnicy opisywali ją jako kokieteryjną i pragnącą podobać się chłopakom. W aktach policyjnych odnotowano, że była fizycznie rozwinięta jak na swój wiek. 13 lutego nie wróciła do domu prosto po szkole – chodziła po sklepach, szukając prezentu walentynkowego dla chłopaka. Ostatni raz widziano ją około 18.15 w towarzystwie młodego mężczyzny. Na podstawie zeznań świadków policja sporządziła portret pamięciowy, który został opublikowany w lokalnych mediach. Po kilkunastu dniach okazało się jednak, że wskazany chłopak nie miał żadnego związku ze zbrodnią. Wykluczono też udział kolejnego znajomego Klaudii, którego widziano ok. godz. 19.15, gdy rozmawiał z nią w drzwiach mieszkania.
Kryminalni byli przekonani, że ze względu na ograniczone grono znajomych rodziny Pietrzykowskich ustalenie sprawcy nie powinno być trudne. Już po kilku tygodniach wykluczono udział młodych osób, z którymi Klaudia utrzymywała kontakty. Śledztwo skupiło się na znajomych matki – uczestnikach spotkań w klubie AA.
Po trzech miesiącach katowiccy śledczy zwrócili się do mnie z prośbą o nagłośnienie sprawy w programie „997”. Gdy 9 czerwca 2003 r. emitowałem inscenizację dotyczącą podwójnego zabójstwa, nie wiedziałem jeszcze, że policja jest już na tropie podejrzanego.
Dwa lata później informowałem telewidzów o postępach w śledztwie. Podejrzenia detektywów, którzy od początku koncentrowali się na znajomych z klubu AA, okazały się trafne. Już we wczesnej fazie dochodzenia kryminalni podejrzewali o dokonanie zbrodni czterdziestokilkuletniego bezdomnego – Roberta P., który po zabójstwie zniknął ze Śląska.
Niemal przez trzy lata publikowano jego zdjęcie w mediach, poszukując go jako ważnego świadka. Zdzisława znała go właśnie z klubu AA. Dopiero we wrześniu 2006 roku, w kolejnym wydaniu programu „997”, mogłem poinformować widzów o przełomie w sprawie. Śląscy policjanci odnaleźli Roberta P. w Krakowie i zatrzymali go na Plantach. Nie stawiał oporu – od razu przyznał się do winy. Twierdził, że doszło do kłótni, która przerodziła się w awanturę, a w jej trakcie sięgnął po nóż. Najpierw zaatakował Klaudię, a potem jej matkę.
Sąd nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących i skazał Roberta P. na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
W felietonie zmieniłem personalia rodziny z Katowic.