Kilka dni temu podkom. Krzysztof Wrześniowski z Zespołu Prasowego CBŚP wydał nowy komunikat w tej sprawie: „Śledczy zweryfikowali na nowo akta i wykonali szereg czynności procesowych z udziałem wielu osób, a zgromadzone w sprawie w ostatnim czasie dowody i poczynione na ich podstawie ustalenia dały podstawę do zatrzymania i przedstawienia zarzutów dwóm osobom”.
Przypomnijmy tę sprawę. W centrum Zgorzelca, w Domu Handlowym przy ul. Okrzei, mieścił się kantor wymiany walut. Otworzył go blisko rok wcześniej niejaki Grzegorz C. Zatrudnił w nim dwójkę kasjerów: Cezarego Ł. i panią Annę. Placówka cieszyła się w mieście sporym zainteresowaniem. Ponieważ napady na kantory nie należały wtedy do rzadkości, pan Cezary zaopatrzył siebie i kasjerkę w broń, ale były to „tylko” pistolety gazowe. Dramat rozegrał się 21 stycznia 1992 roku. Było bardzo ciemno. W kantorze przez cały dzień pracowała para kasjerów. Przez blisko 8 godzin nie wydarzyło się nic szczególnego. Sam właściciel przyjechał tuż przed zamknięciem kantoru. Samochód zostawiał zawsze na podwórku za domem handlowym. Podobnie robił kasjer. Około godz. 17.45 pani Anna opuściła kantor. Miała pojechać do mamy ze swoim dzieckiem oraz siostrą na Dzień Babci.
O 18 z minutami właściciel kantoru wraz z kasjerem Cezarym Ł. wyszli i skierowali się na tyły Domu Handlowego „Centrum”, gdzie mieli zaparkowane samochody marki Mercedes. Pan Cezary niósł ciemnobrązową torbę skórzaną typu kuferek z metalowymi okuciami, zapinaną na klucz, w której znajdował się utarg w kwocie jednego miliarda starych złotych. Właściciel kantoru miał teczkę typu dyplomatka, czarną, z niewielką ilością dokumentów i gotówki.
Było już bardzo ciemno. Nie zauważyli, że na podwórku czekało na nich dwóch zamaskowanych, uzbrojonych bandytów. „Kurwa, to jest napad” – krzyknął jeden z nich. Kantorowcy natychmiast wyciągnęli broń gazową, próbując się bronić. Zaczęła się strzelanina. Jeden z zamaskowanych strzelał do właściciela kantoru z broni gazowej, natomiast drugi napastnik – z broni palnej do kasjera. Strzał w bark okazał się śmiertelny. Bandyci ukradli torbę z pieniędzmi i uciekali na podwórze przy ulicy Bohaterów Getta. Gonił ich właściciel kantoru. Bandyci strzelali do niego, na szczęście nieskutecznie, jednak udało im się uciec przez bramę przy ulicy Langiewicza 2. Wszystko trwało niecałą minutę.
Ogłoszono blokadę miasta. Zamknięto wszystkie ulice wyjazdowe ze Zgorzelca. Niestety, pogoń za bandytami nie przyniosła skutku. Napady na kantorowców były wtedy w Polsce na porządku dziennym, dlatego penetrowano w tej sprawie różne grupy przestępcze. Również bez rezultatu. W czasie śledztwa znaleziono świadka, który widział bandytów w bramie przy ulicy Langiewicza, gdy ściągnęli już kominiarki. Opisał ich następująco: Jeden z uciekających to brodacz w wieku 30 – 35 lat (dziś 65 – 70), 170 – 175 cm wzrostu, szatyn. Miał też wąsy, a ubrany był w jasną, ocieplaną kurtkę do bioder. Drugi z mężczyzn mógł mieć ok. 40 lat, wzrost ok. 180 cm. Ubrany był w ciemną kurtkę skórzaną do bioder i czarne spodnie. Na głowie miał wełniany beret z daszkiem. On też miał przy sobie skórzaną torbę. Po zabójstwie Cezarego Ł . wyznaczono za wskazanie personaliów morderców nagrodę pieniężną – 20 tys. dolarów. Jak można się domyślać, nagroda ta nigdy nie została odebrana.
Po 33 latach aresztowano w tej sprawie dwóch mężczyzn, którym grozi dożywocie. Policja jest bardzo oszczędna w informowaniu opinii publicznej, wiemy jednak, że mamy do czynienia z recydywistami. Jeden z zabójców (niedługo skończy 80 lat) odsiaduje wieloletni wyrok więzienia za handel narkotykami i posiadanie broni. Drugi mężczyzna liczy sobie 72 lata i został zatrzymany we Wrocławiu. Odsiedział już dwie kary za usiłowanie zabójstwa. Okazało się również, że w napadzie brał udział jeszcze jeden bandyta, który zmarł kilka lat temu.