Adam Lewaszkiewicz był omnibusem i erudytą: od razu wiedział, gdzie czegoś szukać – natychmiast wyciągał potrzebną gazetę nie wiadomo skąd i dodawał jeszcze inne, które mogły nam się przydać do przygotowania jakiegoś tekstu czy opracowania. Podpowiadał coś, sugerował i często uśmiechał się przy tym ironicznie. Nie była to jednak złośliwa ironia, lecz raczej życzliwe figlarstwo. Pan Adam bowiem, choć pozornie kostyczny i zdystansowany do świata, był człowiekiem wielkiego serca i zawsze chętny do pomocy. Początkowo trochę się go bałem, ale od razu polubiłem „naszego emeryta”. Często rozmawialiśmy o książkach. Uwielbiał serię kryminałów szwedzkiej pary Sjöwall i Wahlöö z lat sześćdziesiątych minionego wieku, gdy daleko było jeszcze do mody na tego typu literaturę ze Skandynawii. Kochał twórczość Cormaca McCarthy’ego, a jego powieść „Droga” uważał za najlepszą na świecie. Ubolewał ostatnio, że w Polsce wydaje się tyle książek, a tak naprawdę jest tak mało do czytania. Sam, nagabywany wielokrotnie przez naszego wydawcę Mirosława Kulisia, napisał książkę „Przez trzy epoki. Wspomnienia łódzkiego dziennikarza”. Opisał w niej czasy wojny i PRL-u, bo ten „chłopak z Bałut” przemierzał i obserwował Łódź jako harcerz, student, reporter miejski, by w końcu szefować łódzkiej popołudniówce, popularnemu „ekspresiakowi”. Spełniał się tam jako tryskający pomysłami naczelny i twórca formuły nowoczesnej gazety, ale też jako organizator wielu konkursów, imprez i redakcyjnych akcji dla czytelników. Niektórzy do dziś pamiętają, jak w koszulki z gazetowym nadrukiem ubrał prawie pół Polski. W swojej książce ujawnił kulisy pracy redakcji i drukarni, ubarwiając je wieloma anegdotami.
Mam osobisty sentyment do wspomnień Pana Adama, bo rozwiązał w niej dręczącą mnie od lat zagadkę. Chodzi o przejazd przez łódzką ulicę Piotrkowską czołgu „Rudy” z ekipą z „Czterech pancernych i psa”, a właściwie o jego nieprzejazd. Pamiętam, że w tłumie ludzi czekałem na swoich ulubionych serialowych bohaterów i byłem wściekły, że ich nie zobaczyłem. Dlaczego tak się stało? Nie zdradzę, bo trzeba o tym przeczytać.
A wracając do książek… Pan Adam pożerał je namiętnie jak smok i był w tym nienasycony. Potrzebował bowiem niezliczoną ich ilość na nagrody w konkursach „Angory”. Egzemplarze recenzenckie przysyłali i przysyłają wydawcy do redakcji, ale naszemu Adasiowi było wciąż mało i mało. Prawie codziennie zaczepiał mnie na korytarzu, przy toalecie, a nawet dzwonił, gdy byłem w domu. Nie, nie opędzałem się od Pana Adama i nie męczyły mnie wciąż te same pytania: kiedy dostanie nową porcję książek dla czytelników. Wręcz przeciwnie, uwielbiałem ten rodzaj kontaktu ze starszym kolegą i kiedy nie miał już siły przychodzić do swojej „kanciapy” – zaczęło mi tego brakować. Jego kiwania głową z krótkim komentarzem: „Oj, panie Jacku, nie popisał się pan w tym tygodniu z tymi książkami dla mnie…”.
JACEK BINKOWSKI
* * *
Pana Adama poznałam w 2000 roku, kiedy wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym. Nie był to dla mnie łatwy okres. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że Pan Adam zaopiekował się mną i przygarnął pod swoje skrzydła. Czas mijał szybko, a ja zostałam współpracownicą i zmienniczką Pana Adama. Nie pamiętam dokładnie, jak to się zaczęło i kiedy, ale przez wiele lat codziennie zostawiał w mojej szafce czekoladowego cukierka. Ale kiedy był na mnie zły i przestawał ze mną rozmawiać, cukierka w szafce nie było. Na szczęście szybko zapominał o naszych nieporozumieniach i wszystko wracało do normy. Czekoladowa niespodzianka też. W końcu i ja wpadłam na pomysł. Zaczęłam raz w tygodniu przynosić Panu Adamowi słodkie ciasteczko i zostawiałam mu na biurku… Oboje byliśmy zadowoleni.
Pan Adam zawsze wiedział, co zrobić i co powiedzieć w danej chwili…
Dziękuję za wszystkie lata naszej wspólnej pracy.
ANIA GAJDA
* * *
Adam Lewaszkiewicz urodził się 4 lipca 1935 roku w Łodzi. W 1952 roku aresztowany z 9. klasy V LO i skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Łodzi na dwa lata więzienia. Na mocy amnestii zwolniony po odbyciu połowy kary. W 1953 roku pracował jako robotnik w Łódzkiej Fabryce Maszyn Jedwabniczych. W 1955 roku jako ekstern zdał maturę przed komisją Wydziału Oświaty. Tego roku zdał egzamin na Wydział Filologii Polskiej UŁ, który z tytułem magistra ukończył w 1960 roku. Dwa lata pracował jako nauczyciel. Od maja 1962 r. przez wiele lat pracował w redakcji „Głosu Robotniczego” w dziale listów i interwencji, w dziale wojewódzkim, a następnie w miejskim. Od roku 1973 do 1990 był zastępcą redaktora naczelnego, a potem redaktorem naczelnym w „Expressie Ilustrowanym”. Organizator bardzo wielu akcji i konkursów. Między innymi zebrał fundusze na 120 mieszkań dla sierot, organizował też zbiórkę pieniędzy na odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie, zorganizował w Łodzi pokaz małego fiata przed jego produkcją w Polsce, akcję „Szukamy skarbów na strychach”. Po 1990 roku pracował w Agencji Artystycznej „Arba”, „Głosie Porannym”, a od 1998 roku w tygodniku „Angora”. Odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi. Członek SDP od roku 1969 do 1990. W 1987 roku otrzymał Nagrodę I stopnia Prezesa RSW „Prasa-Książka-Ruch”.