W Podolsku położonym 45 kilometrów na południowy zachód od Moskwy ukraińskie bezzałogowce usłyszano 21 sierpnia między 4 a 5 nad ranem. Wkrótce słychać już było eksplozje. Według świadków było ich od pięciu do siedmiu, a rozlegały się co 10 – 20 minut.
– Zapewne wcześniej też były wybuchy, których nie słyszałem. Obudziłem się od najbliższego mnie. Jak rozumiem, wtedy gdy zestrzeliwano już nadlatujące drony. To znaczy, że niektóre poleciały dalej na Moskwę – za Podolsk, a inne strącono, zanim jeszcze doleciały do Podolska – opowiadał jeden z mieszkańców.
Tak właśnie było. Niedługo potem władze stolicy potwierdziły, że „w rejonie podolskiego okręgu miejskiego” siły obrony przeciwlotniczej namierzyły 10 ukraińskich dronów: pierwszy zestrzelono podobno o 3 nad ranem, a dwie godziny później udało się unieszkodliwić pozostałe dziewięć.
– To była jedna z największych prób zaatakowania Moskwy za pomocą bezzałogowców – przyznał mer Moskwy Siergiej Sobianin.
Moskwa odczuła skutki
Mimo że atakowi zapobieżono, zanim mógł bezpośrednio zagrozić rosyjskiej stolicy, to i tak miasto odczuło jego skutki. W moskiewskich portach lotniczych Wnukowo, Domodiedowo i Żukowo musiano wprowadzić „tymczasowe ograniczenia w celu zapewnienia bezpieczeństwa lotów”, a dziewięć samolotów odesłano na lotniska zapasowe.
Noc z 20 na 21 sierpnia była niespokojna nie tylko w okolicach Moskwy. Rosyjski resort obrony zameldował rano, że ogółem obronie przeciwlotniczej udało się strącić 45 wrogich dronów nad terytorium kraju. 11 zestrzelono nad obwodem moskiewskim, 23 nad briańskim, sześć nad biełgorodzkim, trzy nad kałuskim i dwa nad kurskim. O jeszcze jednym doniósł gubernator obwodu orłowskiego, podobnie jak wojskowi zapewniając, że nie doszło do żadnych strat i zniszczeń.
Liczby te pośrednio potwierdzono w Kijowie. – Dzisiaj przeprowadziliśmy kilka operacji z użyciem dronów – powiedział tego samego dnia w rozmowie z amerykańskim portalem militarnym The War Zone Kyryło Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR.
Ujawnił, że użyto ich łącznie około pół setki. Wskazał też cele: centrum rozpoznania radioelektronicznego, lotnisko w pobliżu Moskwy oraz baza lotnicza Millerowo w obwodzie rostowskim. Akurat o ataku na ten ostatni region źródła rosyjskie milczały – czyżby więc okazał się skuteczny? Budanow też tego nie wyjaśnił, ograniczając się tylko do stwierdzenia, że „trwa ocena skutków nalotów”.
„Ukraińcy nie byliby w stanie tego zrobić”
W Rosji trwa tymczasem poszukiwanie odpowiedzi na poważniejsze pytanie: jak to możliwe, że wróg może prowadzić działania ofensywne tak daleko w głębi kraju, a do tego pozwala sobie atakować samą jej stolicę… Odpowiedź jest prosta – sami Ukraińcy nie byliby w stanie tego zrobić. – Siły Zbrojne Ukrainy nie podrywają do startu bezzałogowców samodzielnie. One są w pełni sterowane przez zachodnie wywiady. I strategiczne decyzje też są podejmowane na Zachodzie – zapewnia cytowany przez portal EurAsia Daily politolog Jurij Kot. To już faktycznie oficjalna narracja, powracająca jak bumerang, gdy Rosjanom trzeba tłumaczyć kolejne wstydliwe niepowodzenia w trwającej trzeci rok wojnie. Sięgnięto po nią też, by wyjaśnić, jak ukraińskiej armii udało się zająć część rosyjskiego terytorium.
– Operację ukraińskich sił zbrojnych w obwodzie kurskim przygotowano przy udziale amerykańskich, brytyjskich i polskich służb wywiadowczych – oznajmiła z tej okazji Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) Rosji. I w tym kontekście nawet nie dziwią rozpowszechniane przez kremlowskie media plotki, że w ślad za oddziałami ukraińskimi wkrótce mogą wkroczyć tam… Polacy. Pytanie, jak długo Rosjanie będą się pocieszać tłumaczeniami, że Ukraina nie miałaby szans, gdyby nie wspierający ją równie potężny, co podstępny Zachód? A przede wszystkim, kiedy przestanie mieć to dla nich znaczenie wobec faktu, że z kimkolwiek walczy ich kraj, to okupuje tę wojnę coraz większymi stratami.